czwartek, 30 maja 2024

Marihuana - część mojej historii.

 



Cześć Wszystkim! 💕

Jak wiecie już zapewne z opisu moich działań i samego przekroju mych publikacji, nie mam jasno ograniczonych zasad co do treści jakie będę tutaj zamieszczał. Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć wybiórczą historię o uzależnieniu, z mojej perspektywy. Mam wrażenie, że jeszcze nie raz poruszę tutaj ten temat, jednak teraz skupię się tylko na jednej substancji, którą ze swojej perspektywy uważam za szczególnie groźną. Tą substancją jest marihuana. Zaznaczam również na wstępie, że nie potępiam jednoznacznie używania środków psychoaktywnych. Uważam (choć jest to duże uproszczenie z mojej strony), że to człowiek winny jest swemu uzależnieniu, nie sama substancja. ❤

Każdy kto ma wiedzieć ten wie, czym jest marihuana i jak bardzo kultywowana jest w dzisiejszych czasach. Niemal każdy wie jak wiele jednostek ludzkich walczy by ją zalegalizować bądź zdekryminalizować jej posiadanie, chociaż w tych niewielkich ilościach. Większość powinna posiadać też wiedzę o tym, że mimo łagodnej otoczki i klasyfikacji jako lek w określonych przypadkach, substancja ta nadal jest narkotykiem, czyli środkiem, który zmienia postrzeganie rzeczy - powodując jednocześnie uzależnienie. Niektórzy uzależnieni ludzie wciąż powiadają: „Marihuana nie uzależnia”, „Palę, bo lubię”, „Gdybym chciał to bym przestał”, „Jak nie mam ochoty to nie palę”. W tym z moich wpisów, nie będę szczegółowo poruszał mechanizmów uzależnienia, bowiem jest to temat wyjątkowo rozwlekły, wymagający analiz i przykładów - chcę zaś skupić się na podzieleniu moją historią, bez suchych, biologiczno-behawioralnych faktów. 😐

Zacząłem palić marihuanę w wieku 14 lat. Wcześnie. Zioło towarzyszyło mi przez kolejne 12 wiosen. Paliłem weekendami, paliłem w wielotygodniowych a nawet wielomiesięcznych ciągach. Paliłem, kiedy się cieszyłem, paliłem, kiedy byłem smutny, paliłem, gdy byłem zdenerwowany, paliłem, gdy byłem obojętny. Na początku było fajnie. Imprezowa roślinka, towarzysz w wędrówkach górskich, natchnienie artystyczne, kiedy brakło weny. Początkowo wystarczały niewielkie ilości, byłem także ostrożny, nie chciałem by cokolwiek miało nade mną władzę. Nie wiem w którym momencie straciłem kontrolę nad swoim życiem. Naprawdę, nie potrafię umiejscowić tego wydarzenia w żadnej ramie czasowej. Jako dzieciak nie miałem silnej woli. Myślę, że żadne dziecko jej nie ma, jeżeli tylko sprzyjają temu odpowiednie okoliczności. Pierwsze co zaniepokoiło mnie, przy odstawieniu substancji po dłuższym ciągu to zobojętnienie i pogubienie. Na trzeźwo czułem się bardziej na high’u, niż na faktycznej „bani” a wszystko wydawało mi się mniej kolorowe, mniej przyjazne i do bólu pogmatwane. Odczuwałem wieczne zmęczenie, poczucie pustki, marny apetyt. Dopiero gdy jakimś cudem udało mi się zapalić a udawało się niemal zawsze ze względu na mnogość „kopcących” znajomych, odzyskiwałem stabilność i normalność. Tak, tak jak wspomniałem wcześniej, normalnie czułem się tylko wtedy, gdy zapaliłem. Nie było już charakterystycznych fajerwerków, fascynacji, nienormalnego śmiechu bez powodu, napompowanej kreatywności czy uczucia lekkiej dysocjacji. Było poczucie ulgi, odprężenia i gotowości do poświęcenia się codzienności. Nie ważne czy paliłem więcej, czy paliłem mniej. Najistotniejsza pozostawała zawsze pierwsza, dzienna dawka. Każda kolejna stabilizowała działanie, jednocześnie napędzając „przymulenie”. 😥

 Dla marihuany poświęciłem wiele, jednak początkowo rzadko były to decyzje bezpośrednio nią podparte. Nie byłem narkomanem, bez przesady, paliłem tylko trawkę. Rozstanie z dziewczyną? Przecież czuje się ze mną nieszczęśliwa, zdradzam ją, wiecznie nie mam dla niej czasu, męczy mnie, ogranicza, kosztuje, więc jaki jest sens by być z nią i ciągle ranić? Dotrzymywanie słowa kumplom? Wyjście z nimi na miasto? Po co mi to? Przecież są fałszywi, nie rozumieją mnie, również nie dotrzymują obietnic, niewiele mają do zaoferowania, poza tym wolę spędzić czas w domu i pograć na komputerze – jak ktoś chce to niech wpada. Porozmawianie z rodziną czy wyjście do babci na weekend? Rodzina tylko kontroluje, czepia się, moralizuje - nie ma to sensu, zresztą mój widok ich tylko skrzywdzi. Pośród tego wszystkiego zaś jeden element składowy, samarka w kieszeni. Kiedy zacząłem z całą mocą dostrzegać problem, niewiele się zmieniło. Gdy tylko pojawiał się w mojej głowie, milion wymówek, obejść i siła bagatelizującej sugestii, skutecznie oddalała wszelkie działanie samopomocowe w czasie. 😈

Najdłuższą przerwę między ciągami miałem przez pół roku, gdy w pełni dotarło do mnie to co zrobiłem swojej byłej kobiecie. Zatrzymało mnie to i zmotywowało. Zacząłem ćwiczyć, szybko przybrałem całkiem sporo masy mięśniowej i motywowany efektami brnąłem w to na całego. Było to na tyle kompulsywne i niezdrowe, że moje ciało zwyczajnie przestało wytrzymywać. Nabawiłem się bólów w nadgarstkach, krzyżu i poważnej kontuzji prawego barku. Nie było lepszej okazji by wrócić do palenia i nie zmarnowałem jej. Wróciłem z całą mocą, kierowany poczuciem beznadziei, nudą, odnowionym żalem po stracie dziewczyny i złością na swój organizm (jak mógł mnie zawieść?). Rozgrywało się to podobnie jak wcześniej - gdy nie miałem pieniędzy, sprzedawałem własne rzeczy. Gdy nie miałem co sprzedawać, kradłem rodzinie. Gdy nie miałem co kraść, wykorzystywałem znajomych a oni wykorzystywali mnie. Napędzany smutkiem, samotnością i gniewem, gnałem w amoku ku samozniszczeniu. Gdy poszedłem do pracy, przestałem obciążać rodzinę kosztami finansowymi swojego nałogu, straciłem jednak twarz i zaufanie, na długi, długi czas. Obecnie nie palę niemal trzy lata, nie obyło się bez długofalowej terapii uzależnień. Do historii mojego upadku i ponownego powstania, przyczyniło się o wiele więcej środków psychoaktywnych i zdarzeń. O innych doświadczeniach na pewno kiedyś wspomnę. To była jedynie historia w pigułce, ukierunkowana na spojrzenie w stronę tej jednej, szczególnie istotnej z mojego punktu widzenia używki. Tymczasem żegnam się moi Drodzy. Pamiętajcie, marihuana potrafi uzależnić tak mocno jak heroina. Może i nie dotyka ciała, lecz może istotnie zniewolić serce. 😵

Pozdrawiam,

Tester Doświadczeń.


czwartek, 23 maja 2024

Preludium Psychozy


 

Część pierwsza.

 

Piszę to, zmęczony do granic. A może bez granic… chyba pisało się, że bezgranicznie zmęczony… Tak. Wycieńczony, wyciśnięty niczym ostatnia kropla wody z bukłaka po środku pustyni. Wysuszony niczym figi grzejące się w pełnym słońcu od długiego, długiego czasu. Wyleniały, niczym najstarszy reprezentant psiego gatunku. Wyniszczony, niczym miasto po wybuchu bomby protonowej. Oniemiały, jak ktoś kto ujrzał przed chwilą ducha. Sparaliżowany, jakbym obudził się w złym momencie. Zdesperowany, jakby to była ostatnia godzina mojego życia… i być może tak właśnie jest. Jest? Umrę. Za godzinę, za dzień, za tydzień, za miesiąc, za… Nie, za miesiąc nie będzie mnie na pewno. To najdłuższy czas jaki mi pozostał… czas czasów… tylko wpierw… wpierw muszę skończyć. Pisać. Od początku.

 

To zdarzyło się tydzień temu... chyba, poniedziałek, niedziela, sobota, czwartek, środa, wtorek.. nie.. poniedziałek, niedziela, sobota… Nie wiem, ale chyba tak było. Pamiętam, że byłem na wędrówce. Las płonął. W sensie zielenią… płonął zielenią, tak jaskrawą, żem w życiu nigdy takiej nie widział. Wtedy zaś widziałem… Jaki był cel? Nie pamiętam, buty miałem ubłocone od ziemi a wszystko pachniało świerkiem. Widziałem chyba wiewiórkę jak wdrapywała się na konar wielkiego dębu. Chciałbym tak jak ta wiewiórka, beztrosko. Szedłem w gęstwinie. Czułem, że mnie przytłacza. Nie jakoś bardzo, ale smak igieł w moich ustach, przekonywał mnie, że chyba jednak odrobinę za mocno. Potknąłem się chyba z dwa razy. Kupiłem te buty trzy dni temu a już do wyrzucenia, a może się umyją? Zobaczymy jak wrócę… I tak dziwnie było. Jakbym schodził w dół, mimo, że droga była prosta i grząska. Powietrze gęstniało, atmosfera gęstniała, błoto gęstniało, gęstwina gęstniała, gęstnienie gęstniało. Przez chwilę świeciło słońce, a zaraz już go nie było. Ledwo na nosie poczułem promyk i przestał być odczuwalny. Chyba zraniłem się w dłoń, czułem, że mnie piecze, ale raczej nie poświeciłem temu więcej uwagi. Dużo igieł. Dużo kroków. Zdecydowanie zbyt daleko od domu, ale wtedy nie wiedziałem. Najdalsze trzydzieści dwie minuty. Kiedy się zaczęło? Od razu. Bo nim się zaczęło to już w tym byłem. Samotny jak głaz, jak księżyc, jak nikt. On się zamykał w około mnie. Drzewa szemrały, szeptały między sobą, a już wtedy mój los był przesądzony. Las mówił a mnie tak bardzo obtarł but, że czułem, jak krew wsiąka w moją skarpetkę. Dużo kroków… Za dużo, bo trzydzieści i sześć minut. Nie zobaczyłem. On mnie zobaczył. Nim się zorientowałem a zorientowałem przecież, to już był blisko. Twarzą w twarz z moją twarzą. Te puste, zbutwiałe, morderczo rozbiegane oczy. Ten odór, ta przeraźliwie zimna aura, popatrzyłem na dłoń, faktycznie krwawiła. Dużo igieł. Nie uciekłem. Nie chciałem. Nie mogłem. Nie warto. Nie trzeba. Nie można. Nie… bo już za daleko od domu. Upadłem na kolana. Chciałem błagać, chyba się nawet posiusiałem i pal licho te drogie buty, trzeba było iść dalej, za nim. Bose stopy na ziemi to takie miłe uczucie, jakby między każdym palcem osobno tętniło życie. Przestałem liczyć. Liczyłem w ogóle? Te cyfry jakoś tak same. Tak samo jak same się kroki stawiały.

Zaraz, zaraz. Czemu się poddałem? Mogłem uciekać, gdzie pieprz rośnie albo rozmaryn… w sumie storczyki już kwitną, trzeba je podlać jak wrócę. Mogłem wiać, a poszedłem za nim. Zwodził, prowadził, kluczył, dosyć go miałem.. ale szedłem bo coś mnie wołało… i woła i woła i woła… WOŁA! Zmęczony jestem. Chcę odpocząć. Nie odpocznę, spocząć jedynie mogę… Już niedługo… niedługo.

Glina pod palcami to takie cudowne uczucie, jakby między każdym palcem… życie. Jakie życie? Ja już nie mam życia. Nie będę go miał. A miałem… dużo. Godzina i dwie minuty. Wciąż szedłem obserwując jego plecy… odwłok czy tułów. To był chyba odwłok jak tak myślę… Tak, chyba tak. Odwłok. Nie obracał się i nie chciałem tego. Czułem jakby jeszcze jedno spojrzenie w te przedziwne oczy, miało rozedrzeć mnie na pół. Moja dłoń krwawiła coraz bardziej, za dużo tych CHOLERNYCH IGIEŁ. PIERDOLCIE SIĘ! Godzina i trzydzieści minut, daleko a my wciąż nie dotarliśmy, chociaż miałem wrażenie jakbym zatrzymał się już wieki temu. Bujanie. Kołysze się ziemia, drzewa tańczą a niebo śpiewa. Dziwna ta piosenka. Nie wymyśliłbym takiej. Nie mam talentu i nigdy nie miałem, tak mówiła mama a ja mamie wierzę. Nigdy nie chciała dla mnie źle, może dlatego poszedłem do tego lasu, żeby narąbać drewna na jesień i zimę… Więc to tak. Pamiętam.

 

Koniec części pierwszej.

Tester Doświadczeń.


czwartek, 16 maja 2024

Nigdy ode mnie nie uciekniesz… Czyli relacje na przykładzie gry „Hades”

 

 


Cześć Czytelnicy,

Jako że nie tak dawno miała premierę beta wersja gry Hades II, przypomniałem sobie część pierwszą tego udanego dungeon crawlera, postanawiając nieco zabawić się przy tym formą. Mianowicie, uknułem sobie, że wezmę zachowania i wzorce postaci z tej gry, tak, by trochę opowiedzieć na ich przykładzie o relacjach z nawiązaniem do stereotypów... ale i oczywiście przedstawić tło tego małego arcydzieła 💣

Wpierw trochę o samej grze i bohaterach, których możemy w niej spotkać. Grając, wcielamy się w Zagreusa, syna Persefony i Hadesa. Fabuła produkcji toczy się w około tajemniczego zniknięcia matki naszego księcia, która postanowiła nic nikomu nie mówiąc o powodach swoich decyzji, udać się na Olimp. Skutkami tej decyzji jest pozostawienie rozgoryczonego Hadesa z całym „podziemnym bajzlem” na głowie, zaś naszego bohatera z poczuciem pustki i ciekawości, która karze mu wyruszyć w podróż by matkę odnaleźć. Byłaby to całkiem prosta sprawa, gdyby nie jeden fakt. Hades „nie pozwala” swojemu synowi uciec, Zagreus umiera za każdym razem, gdy niemal osiągnie swój cel. O ile jest to okrutne i nieludzkie, warto zaznaczyć, że nasz bohater jako „nieumarły” książę, za sprawą magicznego zaklęcia swojej macochy (rzuconego na niego tuż po urodzeniu, bowiem jako syn Boga Podziemi, urodził się martwy), zwyczajnie nie może umrzeć ani żyć poza krainą umarłych. Powraca więc do swojego domu po każdym zgonie. Mimo starań Bogów z samego Olimpu, którzy aktywnie wspierają Zagreusa w drodze do celu, ten nadal nie jest w stanie ostatecznie przeciwstawić się „woli ojca”. Wszystko dlatego, że nawet Najwyżsi, nie mają w Hadesie zbyt wiele do powiedzenia. Miejsce to rządzi się wyjątkowo surowymi prawami. Na swojej drodze Zagreus spotyka wiele mitologicznych postaci. Prócz samych Bóstw, są to też stwory takie jak Meduza, Minotaur, Hydra, Cerber (ukochany, domowy piesek) czy pomniejsze demony i dusze. Z istot ludzkich bądź prawie ludzkich, wymienić można Syzyfa, Achillesa i jego druha Patroklosa, Tezeusza (syna Posejdona), a także Orfeusza i Eurydykę. 💥

Jak widać, w grze można odnaleźć naprawdę wiele postaci, w tym powiedzieć muszę, że do kreacji każdej z nich się przyłożono. Masa dialogów, interakcji, mnogość opowiedzianych historii i dobrze zarysowane cechy charakteru – w kwestii narracyjnej niema się do czego przyczepić. Przejdźmy do analizy problemu. Wpierw coś o „głowie rodziny”, czyli ojcu. 😁

Jak wynika z niektórych wzorców kulturowych, treści mówionych i pisanych - głównym, często odgórnie zakładanym powodem odpowiadającym za rozpad rodziny jest ojciec. Ile słyszy się w mediach i internecie o tym, że jakiś ojciec nie interesuje się dzieckiem, o tym, że któryś ojciec nie ma czasu dla dziecka, o tym, że kolejny ojciec rozbija rodzinę z powodu swoich nałogów, bądź przemocowej natury. Taki obraz ojca przejawiającego toksyczne zachowania, nie wziął się znikąd, natomiast nadal jest krzywdzący i nie powinien istnieć w elemencie zbiorowej świadomości, a raczej figurować jako przypadek. Mężczyznom od młodych lat przekazuje się zakorzenione w kulturze wartości. Mężczyzna ma być silny i niezależny. Ma być finansowo stabilny, ma żywić i utrzymywać. Mężczyźnie nie wolno płakać i okazywać słabości, nie wolno mu marudzić i się poddawać, musi sobie radzić. Właśnie przez takie wzorce i takie wymogi, faceci żyją krócej i mogą przez większość życia zmagać się z nierozpoznaną depresją. Częściej popadają w nałogi, częściej popełniają samobójstwo, częściej wypalają się zawodowo. Mężczyzna nie wyłamany ze schematu - jako ojciec, ma twardy orzech do zgryzienia, jeżeli chce zachować swoją pozycję społeczną, zarabiać na rodzinę, a do tego być przy tym twardym i znaleźć czas na poświęcanie resztek wolnego czasu dziecku. Te resztki wolnego czasu zaś, zawsze będą zbyt małe, by relacja z dzieckiem rozkładała się po równo między dwójkę rodziców. 😔

Hades jest takim właśnie stereotypowym, konserwatywnym ojcem. Wiecznie chmurny, lakoniczny, zapracowany, często rozgniewany, jeszcze częściej z maską obojętności. Zagreus początkowo widzi w nim jedynie przeszkodę w dotarciu do matki i źródło rozpadu rodziny. Nie bez przyczyny zresztą, kto wytrzymałby z despotycznym i wiecznie kontrolującym, całe dnie zapracowanym i gniewnym człowiekiem? Niemniej, z czasem okazuje się, że większość zachowań Boga Podziemi to tylko maska, zaś pod nią kryje się wrażliwy i opiekuńczy ojciec, który skrzywdzony przez wtłoczone mu wartości wychowawcze, stara się tylko wzmocnić swojego syna i uczynić z niego prawdziwego mężczyznę. Wszystkie wyzwania, które przed nim stawia, mimo negatywnego nacechowania i wątpliwych wartości wychowawczych, podparte są miłością do syna. Hades cierpliwie gra „tego złego” i ustawia się w roli rywala Zagreusa, aby uczynić go bardziej godnym schedy, którą ma kiedyś po nim objąć. Doskonale wie, że „klątwa nieumarłego” nigdy nie pozwoli jego synowi wyjść na powierzchnię (choćby otrzymał wsparcie setki Bogów) i dołączyć do swojej matki na Olimpie, nie uchyla jednak przed nim rąbka tajemnicy, chcąc by ten sam do tego doszedł. 😉

Jak widać na przykładzie, ciężko wyjść z toksycznych schematów, tym bardziej, jeżeli od dziecka jest się nimi traktowanym. Można kochać swoje dziecko i chcieć dla niego jak najlepiej, a mimo wszystko sprawiać mu tym ból i narażać na niepotrzebne trudności. Owszem, każda przezwyciężona trudność czegoś uczy i ubogaca, natomiast najważniejsze jest by tych trudności bezpośrednio u młodych nie wywoływać. Jeżeli zaś się pojawią w sposób naturalny, najważniejsza jest rozmowa i emocjonalne wsparcie. Bez tego ani rusz. ❤

W Hadesie jest o wiele więcej nawiązań, głównie do stereotypowych relacji. Objawiają się one, kiedy śledzimy kontakty Zagreusa z resztą Bogów. Rozpisze teraz parę z nich, nie rozpisując się jednak mocno:

Hypnos – przybrany brat Zagreusa. Stanowi dla naszego bohatera oparcie i obraca jego niepowodzenia w żart. Spełnia rolę tego bardziej wspierającego rodzeństwa, jednocześnie zaś często nie traktując problemów brata poważnie. 😼

Tanatos – bóstwo śmierci i drugi przybrany brat Zagreusa. Arogancki i potulnie służący Hadesowi. Gra tego idealnego synalka. Złośliwie można by go przyrównać do syna koleżanki Twojej mamy. Lubuje się w rzucaniu wyzwań swojemu bratu, gdy jednak trzeba, wspiera go swoimi umiejętnościami. 🙀

Nyx – przybrana matka Zagreusa, lituje się nad nim i rozumie. Po odejściu Persefony, opiekuje się Zagreusem jak tylko może. Choć świadoma jest „klątwy nieumarłego” którą sama rzuciła na swojego przyszywanego syna, pragnie by mógł on odbudować relacje z Bogami Olimpu, robi więc co może, by Zagreus mógł porozmawiać ze swoją matką i spróbować przełamać czar. 😻

Hermes – pogodny, przyjazny i beztroski. Zawsze ma dobre słowo dla swojego „kuzyna”, naszego bohatera. Nigdy nie ma też wiele czasu, zawsze prędko się ulatnia. 😹

Atena – jest z tych osób, które chętnie dzielą się mądrością, pozostając jednak przy tym wycofaną i możliwie bezstronną. Mało podobnych osób spotykamy w życiu. Można powiedzieć, że nieco wieje od niej chłodem. 🙈

Ares – władczy, uprzejmy, ironiczny. Jego gniew jest bardzo impulsywny, wręcz niepohamowany. Szybko jednak reflektuje się, gdy wymaga tego okazja. Jego umysł wypełnia przemoc. Ewidentnie nie jest to osoba, którą chcielibyśmy spotkać na drodze. Ma niewątpliwie rys narcystyczny, podobnie jak jego bracia, Posejdon, Zeus i Hades. 💢

Afrodyta – wyniosła, z wierzchu łagodna i zmysłowa, jednak coś w niej mówi, że ma bardzo zimną i wyrachowaną duszę. Skupiona jest na tym co piękne i dające korzyści. Zręczna manipulantka. 💘

Dionizos – ten jeden wujek na imprezie, który wznosi kolejny toast, gdy wszyscy skończyli już pod stołem. Beztroski, żartobliwy i mający problemy z kontrolowaniem swojego rozdmuchanego ego. Bardzo łatwo się obraża, ale szybko mu przechodzi. 👀

Posejdon – ciężko określić jaką jest postacią. Myślę, że można go utożsamić (no a jakże) z oceanem. Cechuje go zmienność w natężeniu emocji. Czasem porywczy jak fale rozbijające się o skały, czasem spokojny jak letnia tafla morska. 😬

Zeus – władczy, zuchwały, pewny siebie, motywujący, nastawiony na efekty. Jest przekonany, że jego siła i możliwości nie mają granic. Jawnie wyśmiewa swojego brata Hadesa przy Zagreusie, wbijając mu szpileczki. Mimo tego, że stara się pomóc Zagreusowi, w głębi duszy liczy tylko na własne korzyści. 😤

Demeter – matka Persefony, co czyni ją babcią Zagreusa. Można określić ją jako względnie miłą, choć czasem oschłą kobietę o dużej potrzebie kontroli. Docenia ona ciężką pracę, ma w sobie także sporo życiowej mądrości, której swojemu wnukowi nie szczędzi. 💖

Charon – nie wiem dlaczego, ale ta postać kojarzy mi się z woźnym i może faktycznie tak jest, że Charon jest takim woźnym Podziemi. Zagreus traktuje go zazwyczaj z nutką ironii i rozbawienia, widać natomiast, że równocześnie ma do niego pewien rodzaj szacunku. Z tego co pamiętam czasy szkolne, tak właśnie traktowani byli woźni. 👹

Kostek – wojenny manekin, stworzony prawdopodobnie ze zwłok jakiegoś potężnego wojownika przez Hadesa, bądź któregoś z jego podwładnych. Kostek pełni rolę mentora oraz wsparcia emocjonalnego... a także worka treningowego dla Zagreusa. 💝

To na tyle opisu funkcji i relacji naszych postaci, można by było więcej ich wymienić, jak i dużo więcej napisać o nich samych. Nakreśliłem je jedynie po to, żebyście zobaczyli Drodzy Czytelnicy, że życie fikcyjnego księcia Podziemi, wcale wiele się nie różni od naszego. Także my w rodzinie mamy całą gamę ludzi, z których jedni są bardziej wspierający, inni mniej, a jeszcze inni chcieliby by nam się nie powiodło. Mało tego, nie tylko w rodzinie tak bywa. Co rusz poznajemy osoby, które podbudowują bądź godzą w nasz system wartości. Niektóre z nich musimy znosić, inne nie. Człowiek jest istotą wielopoziomową i nigdy nie jest sobą, zawsze jest kimś. Kim innym dla siebie, kim innym dla najbliższych, kim innym dla znajomych itd. W każdym z nas istnieje burza emocji i odcieni, które czekają na odpowiednią okazję by się ujawnić. Postacie stworzone na potrzebę wyżej opisywanej gry, są tego „żywym” dowodem.  😏

Warto pamiętać, że zawsze należy wykazywać się zrozumieniem w kontaktach międzyludzkich. Nie należy również powielać wzorców kulturowych, które nie mają tak naprawdę odniesienia do, ani wpływu na kulturę. Pozwalając istnieć stereotypom i toksycznym schematom, godzimy się niejako na formę zniewolenia, jeżeli nie nas samych to innych, na których wywieramy wpływ. Matka może być równie zła jak ojciec, może być nawet gorsza. Jak i nie musi. Ojciec może poświęcać dziecku więcej czasu niż matka, ale nie musi. Babcia może być wzorem łagodności i źródłem mądrości, ale nie musi. Każdy kogo spotykamy na swojej drodze, powinien wpierw udowodnić wartość swoich idei i mądrości w naszych oczach, byśmy mogli mu zaufać w oczekiwanej kwestii. Natomiast każdy zasługuje na nasz szacunek, póki nie przekroczy w jakiś spektakularny sposób naszych granic, tak byśmy go do niego stracili. Brak szacunku natomiast, nie powinien z miejsca kończyć się agresją. Pamiętajmy, że budujemy ten świat i będzie on tak dobry, jak jesteśmy my sami. 😎

Pozdrawiam Was,

Tester Doświadczeń 💗


czwartek, 9 maja 2024

Inny świat, inny czas, inne chwile, inni ludzie.

 



Witajcie Czytelnicy! 😇

Dzisiaj trochę z innej beczki (w sumie jak co dzień). Temat, którym chciałbym się z Wami zająć to zmiany. Jako osoba emocjonalna i nieco introwertyczna, stwierdzić mogę, że zmiany to jest ten segment życiowy z którym nie radzę sobie najlepiej. Życie nie bajka, narzuca bowiem często wymóg podejmowania dynamicznych decyzji, zazwyczaj związanych z ważnymi elementami funkcjonowania codziennego. Kto nie myślał kiedyś by rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady? Brzmi pięknie i prosto, przyjemnie. Im większa jednak czeka nas zmiana, tym większy ciąg konsekwencji za sobą ciągnie. Nie utożsamiajcie jednak mojej wypowiedzi w charakterze czysto negatywnym. Konsekwencje mogą mieć skutek tak pozytywny, jak i negatywny. Chodzi mi raczej o to, że każda zmiana, nawet ta najmniejsza, powoduje szereg kolejnych, które następują na wielu poziomach. Mogą to być konsekwencje materialne, emocjonalne, społeczne, zdrowotne, przekonaniowe, odnoszące się do wartości osobistych czy mieszanina ich wszystkich. Zawsze podziwiałem ludzi na tyle odważnych, aby podejmować szybkie, pewne wybory na co dzień. Jeżeli chodzi o pracę, nie raz musiałem szybko coś zmienić, przełożyć czy zmodyfikować, byle osiągnąć pożądany cel. W życiu natomiast cenię sobie dogłębną analizę problemu, ekstrakcję potrzebnych do jego rozwiązania informacji. Jest to jednak na tyle u mnie rozwinięte, że działa jako mechanizm hamujący działanie. 😢

Wyobraźcie sobie taką sytuację, na pewno potraficie i nie raz tak mieliście. Podchodzicie do testu, uczyliście się do niego długi czas… po czym dostajecie pytanie, które neguje Waszą wiedzę. Nagle oczywista odpowiedź, przestaje być oczywista, zastanawiacie się więc czy naprawdę Wasza wiedza zgodna jest z oczekiwaną odpowiedzią. Mam nadzieję, że ten prosty przykład nieco rozjaśni Wam mój mechanizm myślenia. Wydaje mi się, że to w dużej mierze wina braku pewności siebie, pracuję nad tym bezustannie. Jak już pewnie wiecie z własnych doświadczeń, nie jest to proces ani łatwy, ani szybki. Nie zatrzymuje się jednak, głęboko wierzę w to, że ludzie potrafią się zmienić i doskonalić, jeżeli tylko zaczną wewnętrznie tego potrzebować i uzyskają w tym kierunku właściwe wsparcie. Wielu ludzi w tym momencie by się ze mną nie zgodziło, negując rację o takich możliwościach. Często słyszy się postulat mówiący o tym, że „ludzie się nie zmieniają” i często mówią to osoby pokrzywdzone przez innych. Kochani, każdy na pewnym etapie swojej drogi zostanie skrzywdzony, być może nawet i wielokrotnie. Wydaje mi się jednak, że wyzbycie się wiary w człowieczeństwo, to jedna z gorszych rzeczy jakie można sobie uczynić. 😶

Zmiany… Zmianom ulega wszystko. Cały wszechświat nieustannie podlega procesom destrukcji i rekonstrukcji, wciąż i wciąż. Wszystko co ma jakiekolwiek możliwości, stara się dostosować do tego cyklu, który nigdy się nie kończy. Wiem, to truizm, nie mniej jednak nadal fascynuje i stawia pytania, niektóre wciąż bez odpowiedzi. To czego nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć teraz, wytłumaczymy kiedyś (jeżeli tylko wcześniej nie wyginiemy). Miarą mądrości jest czas, jedyna jednostka, która nie podlega konsekwencjom. Mówi się jednak (taka dłuższa dygresja), że będąc w zasięgu osobliwości (strefa czarnych dziur), czasoprzestrzeń zostaje zakrzywiona, przez co czas w obrębie jej obszaru staje w miejscu. Według mnie jednak, nie jest to zakłócenie płynącego czasu a tylko jego wrażenia. Hipotetyczne zagłębienie obiektu w czeluść osobliwości (poza granicą horyzontu zdarzeń) nastąpiłoby w określonym czasie, jednak dla obiektu i obserwatorów, czas zatrzymałby się w miejscu i nie ruszył już nigdy więcej. Zmiana nastąpiłaby i nie nastąpiła jednocześnie, stając się swoistą zmianą Schrödingera. Ciekawa koncepcja. 😲

Jak wspomniałem już, zmiany to coś czego nie unikniemy, choćbyśmy próbowali z całych sił. Notorycznie zmieniamy położenie, zmieniamy produkty które jemy, zmieniamy ubrania, pracę, sprzęt, wystrój czy ludzi, którymi się otaczamy. Czasem robimy to spontanicznie, czasem na skutek określonych decyzji, czasem z rozmysłem, często bez. Niektórych zmian boimy się, niektóre przeżywamy już na długi czas przed ich podjęciem. Niektórych żałujemy, niektóre wychodzą nam na dobre. Uczymy się całe życie, a zmiany na przestrzeni czasów wcale nie uległy (paradoksalnie) zmianom. Podjęcie ich nie jest ani trudniejsze, ani łatwiejsze niż było kiedyś, nie podlegają zresztą tak prostym kryteriom z uwagi na ich osobisty i indywidualny charakter, ściśle związany z każdą jednostką osobno. Wszystkie okowy, które trzymają nas w ryzach i hamują przed nabywaniem doświadczeń, znajdują się w naszym umyśle, bądź jego wersji jakiej w danym momencie jeszcze nie znamy. 💖

Pozdrawiam Cieplutko!

Tester Doświadczeń


czwartek, 2 maja 2024

Nie jak Olbrzym swoich Marzeń, ani karzeł swoich lęków...

 



Hej, hej Czytelnicy! 😍

 

Kolejny tydzień minął. Jako Tester Doświadczeń, poruszyłem już całkiem dużo, różnych kwestii, wartych poruszenia, bądź zwyczajnie ciekawych z mojej perspektywy. Mój facebookowy fanpage, powoooooooooli zaczyna żyć. Niesamowicie mnie to cieszy! Dziękuję Wam. 😁

Chciałbym Wam opowiedzieć w dzisiejszym artykule o Stowarzyszeniu MONAR. Jest to temat niebywale ważny i być może niektóre osoby z tych, które czytają moje teksty, zmierzyły się kiedyś bądź mierzą się nadal z problemami uzależnienia bądź samotności. Może zaś ktoś z Was jest nosicielem HIV bądź zmaga się w ciszy z AIDS? Liczę na to, że nie macie takich problemów Kochani, jednak jako sceptyk, muszę mieć na uwadze każdą ewentualność. 👀

Czym więc jest Monar? Monar jest organizacją, która niesie pomoc osobom z problemami uzależnienia (każdego), osobom samotnym (szczególnie samotnym matkom z dziećmi), bezdomnym, pokrzywdzonym, a także osobom chorym na AIDS bądź będącymi nosicielami HIV. To całkiem szerokie spektrum działania jak na organizację, która nie jest zasilana z pieniędzy prywatnych a z funduszu zdrowia. Organizację Monar jak i Markot (ruch wychodzenia z bezdomności) powołał oficjalnie do życia w roku 1981 Marek Kotański. Był to wybitny (ale i kontrowersyjny) psycholog, psychoterapeuta i działacz społeczny, pracujący prężenie, głównie w latach 1965 – 2002. Pierwszy ośrodek Monaru, Kotański otworzył już w roku 1978 i był to ośrodek dla osób z problemem uzależnienia. Ideologia, jaka towarzyszyła i towarzyszy do dziś ośrodkom Monar, to poczucie wspólnoty, nauka szacunku do siebie i innych, wychodzenie ze szkodliwych schematów z pomocą pracy i podział odpowiedzialności między uczestników terapii - nie tylko za funkcjonowanie grupy, ale i samej placówki. Na potrzeby tekstu i z potrzeby bycia jak najbardziej rzetelnym, zaznaczę, że skupię się w opisie tylko na ośrodkach, pomagających ludziom wyjść z uzależnień. 💙

W Monarze, ludzie uczą się na nowo być ludźmi. Pracują, gotują, sprzątają, kształcą, biorą udział w zajęciach sportowych, integrują się, terapeutyzują i po prostu funkcjonują. Będąc osobą uzależnioną, dopiero co oderwaną od ciągu, bardzo łatwo zapomnieć na czym polega życie, co jest w życiu istotne i jak wytrwać w swoich postanowieniach. Monar tego uczy. Pośrednio i bezpośrednio. Terapeuci, psycholodzy, trenerzy uzależnień, psychiatrzy i sami uzależnieni – wszyscy oni zaangażowani są w proces pomocy i odnowy. Warto posłuchać samego Marka Kotańskiego, co mówi na temat uzależnienia i procesu wychodzenia z niego. Wideo poniżej. 💚



Jak wygląda codzienność w Monarze? Wszystko odbywa się podobnie jak w życiu codziennym. Drobne różnice nanoszone są względem konkretnych ośrodków, jednak rdzeń wszędzie jest taki sam. Na pierwszym planie jest nauczenie się funkcjonowania w społeczeństwie i przystosowanie do trudu i szarości życia. Pobudki o stałej porze, posiłki o stałej porze, integracja o stałej porze, praca o stałej porze, odpoczynek o stałej porze, terapia o stałej porze i sen o stałej porze. Czemu wszystko zamknięte jest w tak sztywnych ramach? Wszystko to, ponieważ ludzie pogubieni w nałogach, zatracili gdzieś stałość i potrzebują jej, by ich funkcjonowanie mogło ulec szybkiej poprawie. Konsekwencja w działaniu, szczerość podczas niego i zaangażowanie w nie – to najszybsza droga powrotu do zdrowia. Ludzie w Monarze uczą się nowych, konstruktywnych nawyków, zdrowego osądu, pewnej formy egoizmu i odpowiedzialności. Struktury wewnątrzmonarowe działają na zasadzie przydzielanych funkcji i rang, imituje to funkcjonowanie w społeczeństwie, gdzie hierarchia również przecież odgrywa niesamowicie ważną rolę. Pacjenci obejmują stanowiska, rotują się nimi co jakiś czas i są pociągani do odpowiedzialności w zakresie powierzonych im obowiązków, również tej zbiorowej. Każdy kto wytrzyma dostatecznie długo w terapii, ma okazję poczuć całą gamę tych negatywnych jak i pozytywnych emocji, związanych z codziennym funkcjonowaniem bez sięgania po nałóg w chwilach słabości. Terapeuci i trenerzy uzależnień stosunkowo niewiele uczą. Dawanie rad odchodzi na bok, bowiem największy nacisk kładzie się na myślenie samodzielne i system nagród i kar, w zależności od rezultatu postępowania. Warto zaznaczyć, że o nagrody ciężko, zaś kary, stosowane są za każde przewinienie. Nie można ich uniknąć. Oprócz hierarchii i stałych pór wykonywania czynności, w Monarze panuje również szereg zasad, które muszą być bezwzględnie przestrzegane. Często niektóre z nich pozornie nie mają sensu, tylko po to by prowokować ludzi do ich łamania. Przestrzeganie zasad to kolejna, bardzo ważna rzecz, o której osoby w czynnym uzależnieniu zapominają i do czego nie przywiązują większej wagi. Człowiek bez zasad, przekracza często przeróżne granice, nie widzi ich bądź nie uznaje. Jest to zaś bardzo groźne dla bezpiecznego funkcjonowania. Antysystemowcy się ze mną nigdy nie zgodzą, natomiast uważam, że człowiek pozbawiony, chociaż ogólnie zarysowanych ram w jakich powinien funkcjonować, ulega stopniowemu zezwierzęceniu. Tylko zasady i normy, trzymają naszą zwierzęcą naturę w ryzach. 💛

Jak wygląda praca i jak wyglądają zajęcia w Monarze? Praca w Monarze zawsze ma charakter fizyczny (wysiłek fizyczny daje duże możliwości regulowania emocji) i pozwala na swobodny przepływ myśli, który jest w początkowym procesie trzeźwienia bardzo istotny. Mając dużo przestrzeni do myślenia, osoby uzależnione odbywają swoją wewnętrzną bitwę, którą muszą wygrać. Mogą korzystać w tej bitwie z całego oferowanego wsparcia, także od ludzi „starszych” stażem pobytu. Jeżeli wygrają, ich szansa na wyjście z nałogu, diametralnie rośnie. Niestety bardzo duży odsetek ludzi, nie wytrzymuje ze swoimi myślami i oddala się od wsparcia, opuszczając ośrodek w ciągu pierwszych dni bądź tygodni. Nie jest to bowiem zakład zamknięty, w każdej chwili można go opuścić. Zakres prac przydzielanych pacjentom jest niesamowicie różnorodny i ma często charakter rotacyjny. Tylko od danej placówki zależy to jakie one będą. Przytaczając przykładowe prace, wymienię np.: plewienie, podlewanie pól, koszenie trawników, zbieranie drewna, rąbanie drewna, układanie kamieni na drodze, mycie kamyczków, wykopywanie i zakopywanie dziur, szlifowanie, hodowanie, sprzątanie, zmywanie, maszerowanie w kółko, kręcenie papierosów, wyszywanie, polerowanie czy chociażby rozdzieranie i zszywanie tkanin. Jak mówiłem, zakres czynności jest ogromny i zależny od wyobraźni kadr terapeutycznych. Ważne by praca spełniała dwa, wymienione przeze mnie warunki – była fizyczna i pozwalała na przemyślenia. 💜

Jeżeli chodzi o zajęcia to rozdziela się je na integracyjne i terapeutyczne. W czasie zajęć integracyjnych można grać w przeróżne gry, uprawiać sport czy rozmawiać. Jedynym warunkiem jest niespędzanie czasu przeznaczonego na integrację, samotnie. Nawet jeżeli ma się ochotę usiąść gdzieś w kącie i pomilczeć, zawsze daną czynność muszą wykonywać wspólnie minimum dwie osoby. Samotność w końcu, jak to śpiewał Ryszard Riedel, „to taka straszna trwoga”. Osoby z problemami nie powinny zostawać same, póki nie nauczą się z nimi żyć. 💝 

Zajęcia terapeutyczne są przeróżne. Warsztaty edukacyjne, kółeczka terapeutyczne (gdzie każdy może wyrazić swoje emocje, także w stosunku do innych, a potem wysłuchać emocji innych w stosunku do niego samego), zajęcia plastyczne, kąciki artystyczne – cała gama aktywności, które uczą wychodzenia ze skorupy, kontrolowania emocji i obycia z drugim człowiekiem. Przede wszystkim to na relacjach międzyludzkich i umiejętności dostosowania się do okoliczności, opiera się całe życie. Dla osoby uzależnionej i będącej w grupowym procesie terapeutycznym, największą dostępną kopalnią wiedzy o sobie samym, jest druga osoba uzależniona. Nie ma dla człowieka doskonalszego zwierciadła, w którym mógłby się przejrzeć, niż osoba, która przeżywa podobne emocje. 💘

Zmierzając nieuchronnie do końca tekstu, jeżeli ma się problemy, które przerastają nas samych, należy zwrócić się po pomoc. Nie wstydźcie się prosić o pomoc, nie wstydźcie się jej szukać. To nie jest żadna słabość czy ujma - uratować sobie życie. 💖

Pozdrawiam Was serdecznie i trzymajcie się!

Wasz Tester Doświadczeń

 

Trzeba w coś wierzyć, jeżeli nie mogę wierzyć w siebie, dlaczego nie w Monar. Nic nie mam do stracenia, a jest nadzieja, że będę żyć.”

Marek Kotański – „Ty zaraziłeś ich narkomanią


Medytacja - po co? Na co? Jak?

  Dzień Dobry Kochani,   W dzisiejszym tekście poruszę temat medytacji, wplatając przy tym kawałki mojej własnej z nią historii. Myślę, ...