Cześć
Wszystkim! 💕
Jak
wiecie już zapewne z opisu moich działań i samego przekroju mych publikacji,
nie mam jasno ograniczonych zasad co do treści jakie będę tutaj zamieszczał.
Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć wybiórczą historię o uzależnieniu, z mojej
perspektywy. Mam wrażenie, że jeszcze nie raz poruszę tutaj ten temat, jednak teraz
skupię się tylko na jednej substancji, którą ze swojej perspektywy uważam za
szczególnie groźną. Tą substancją jest marihuana. Zaznaczam również na wstępie,
że nie potępiam jednoznacznie używania środków psychoaktywnych. Uważam (choć
jest to duże uproszczenie z mojej strony), że to człowiek winny jest swemu
uzależnieniu, nie sama substancja. ❤
Każdy
kto ma wiedzieć ten wie, czym jest marihuana i jak bardzo kultywowana jest w
dzisiejszych czasach. Niemal każdy wie jak wiele jednostek ludzkich walczy by
ją zalegalizować bądź zdekryminalizować jej posiadanie, chociaż w tych
niewielkich ilościach. Większość powinna posiadać też wiedzę o tym, że mimo
łagodnej otoczki i klasyfikacji jako lek w określonych przypadkach, substancja
ta nadal jest narkotykiem, czyli środkiem, który zmienia postrzeganie rzeczy -
powodując jednocześnie uzależnienie. Niektórzy uzależnieni ludzie wciąż
powiadają: „Marihuana nie uzależnia”, „Palę, bo lubię”, „Gdybym
chciał to bym przestał”, „Jak nie mam ochoty to nie palę”. W tym z
moich wpisów, nie będę szczegółowo poruszał mechanizmów uzależnienia, bowiem
jest to temat wyjątkowo rozwlekły, wymagający analiz i przykładów - chcę zaś
skupić się na podzieleniu moją historią, bez suchych,
biologiczno-behawioralnych faktów. 😐
Zacząłem
palić marihuanę w wieku 14 lat. Wcześnie. Zioło towarzyszyło mi przez kolejne
12 wiosen. Paliłem weekendami, paliłem w wielotygodniowych a nawet
wielomiesięcznych ciągach. Paliłem, kiedy się cieszyłem, paliłem, kiedy byłem
smutny, paliłem, gdy byłem zdenerwowany, paliłem, gdy byłem obojętny. Na
początku było fajnie. Imprezowa roślinka, towarzysz w wędrówkach górskich,
natchnienie artystyczne, kiedy brakło weny. Początkowo wystarczały niewielkie
ilości, byłem także ostrożny, nie chciałem by cokolwiek miało nade mną władzę.
Nie wiem w którym momencie straciłem kontrolę nad swoim życiem. Naprawdę, nie
potrafię umiejscowić tego wydarzenia w żadnej ramie czasowej. Jako dzieciak nie
miałem silnej woli. Myślę, że żadne dziecko jej nie ma, jeżeli tylko sprzyjają
temu odpowiednie okoliczności. Pierwsze co zaniepokoiło mnie, przy odstawieniu
substancji po dłuższym ciągu to zobojętnienie i pogubienie. Na trzeźwo czułem
się bardziej na high’u, niż na faktycznej „bani” a wszystko wydawało mi się
mniej kolorowe, mniej przyjazne i do bólu pogmatwane. Odczuwałem wieczne
zmęczenie, poczucie pustki, marny apetyt. Dopiero gdy jakimś cudem udało mi się
zapalić a udawało się niemal zawsze ze względu na mnogość „kopcących”
znajomych, odzyskiwałem stabilność i normalność. Tak, tak jak wspomniałem
wcześniej, normalnie czułem się tylko wtedy, gdy zapaliłem. Nie było już
charakterystycznych fajerwerków, fascynacji, nienormalnego śmiechu bez powodu,
napompowanej kreatywności czy uczucia lekkiej dysocjacji. Było poczucie ulgi,
odprężenia i gotowości do poświęcenia się codzienności. Nie ważne czy paliłem
więcej, czy paliłem mniej. Najistotniejsza pozostawała zawsze pierwsza, dzienna
dawka. Każda kolejna stabilizowała działanie, jednocześnie napędzając
„przymulenie”. 😥
Dla marihuany poświęciłem wiele, jednak
początkowo rzadko były to decyzje bezpośrednio nią podparte. Nie byłem
narkomanem, bez przesady, paliłem tylko trawkę. Rozstanie z
dziewczyną? Przecież czuje się ze mną nieszczęśliwa, zdradzam ją, wiecznie nie
mam dla niej czasu, męczy mnie, ogranicza, kosztuje, więc jaki jest sens by być
z nią i ciągle ranić? Dotrzymywanie słowa kumplom? Wyjście z nimi na miasto? Po
co mi to? Przecież są fałszywi, nie rozumieją mnie, również nie dotrzymują
obietnic, niewiele mają do zaoferowania, poza tym wolę spędzić czas w domu i
pograć na komputerze – jak ktoś chce to niech wpada. Porozmawianie z rodziną
czy wyjście do babci na weekend? Rodzina tylko kontroluje, czepia się, moralizuje
- nie ma to sensu, zresztą mój widok ich tylko skrzywdzi. Pośród tego
wszystkiego zaś jeden element składowy, samarka w kieszeni. Kiedy zacząłem z
całą mocą dostrzegać problem, niewiele się zmieniło. Gdy tylko pojawiał się w
mojej głowie, milion wymówek, obejść i siła bagatelizującej sugestii, skutecznie
oddalała wszelkie działanie samopomocowe w czasie. 😈
Najdłuższą
przerwę między ciągami miałem przez pół roku, gdy w pełni dotarło do mnie to co
zrobiłem swojej byłej kobiecie. Zatrzymało mnie to i zmotywowało. Zacząłem
ćwiczyć, szybko przybrałem całkiem sporo masy mięśniowej i motywowany efektami
brnąłem w to na całego. Było to na tyle kompulsywne i niezdrowe, że moje ciało
zwyczajnie przestało wytrzymywać. Nabawiłem się bólów w nadgarstkach, krzyżu i
poważnej kontuzji prawego barku. Nie było lepszej okazji by wrócić do palenia i
nie zmarnowałem jej. Wróciłem z całą mocą, kierowany poczuciem beznadziei,
nudą, odnowionym żalem po stracie dziewczyny i złością na swój organizm (jak
mógł mnie zawieść?). Rozgrywało się to podobnie jak wcześniej - gdy nie miałem
pieniędzy, sprzedawałem własne rzeczy. Gdy nie miałem co sprzedawać, kradłem
rodzinie. Gdy nie miałem co kraść, wykorzystywałem znajomych a oni wykorzystywali
mnie. Napędzany smutkiem, samotnością i gniewem, gnałem w amoku ku
samozniszczeniu. Gdy poszedłem do pracy, przestałem obciążać rodzinę kosztami
finansowymi swojego nałogu, straciłem jednak twarz i zaufanie, na długi, długi
czas. Obecnie nie palę niemal trzy lata, nie obyło się bez długofalowej terapii
uzależnień. Do historii mojego upadku i ponownego powstania, przyczyniło się o
wiele więcej środków psychoaktywnych i zdarzeń. O innych doświadczeniach na pewno
kiedyś wspomnę. To była jedynie historia w pigułce, ukierunkowana na spojrzenie
w stronę tej jednej, szczególnie istotnej z mojego punktu widzenia używki. Tymczasem
żegnam się moi Drodzy. Pamiętajcie, marihuana potrafi uzależnić tak mocno jak
heroina. Może i nie dotyka ciała, lecz może istotnie zniewolić serce. 😵
Pozdrawiam,
Tester
Doświadczeń.
Od wszystkiego, co związane z odmiennymi stanami świadomości przez całe życie trzymałam się z daleka. Raz, że... no, po co mi to? A dwa, panicznie boję się utraty kontroli nad sobą. Pomyśl co przeżywałam w szpitalu jak miałam mieć operację. xd Dawno nie bałam się czegokolwiek tak, jak wtedy narkozy. A poza tym, od 18 lat pisuję na różnych forach psychiatrycznych i znam/znałam (czas przeszły nie dlatego, że nie mam kontaktu, tylko dlatego, że te osoby już nie żyją) mnóstwo schizofreników, którzy swoją chorobę zawdzięczają właśnie marihuanie i tym cięższym narkotykom.
OdpowiedzUsuńNawet jeżeli ze strachu, nadal mądrze postępowałaś i postępujesz, wystrzegając się środków zmieniających postrzeganie. Marihuana może działać delikatnie, jak i może powodować stany lękowe i paranoiczne zachowania, tuż po spożyciu. Nie warto ryzykować by się przekonać jak na Ciebie zadziała. A co do schizofreników, którzy chorobę zawdzięczają narkotykom, to coś w tym jest. Natomiast warto zaznaczyć, że schizofrenia to choroba genetyczna, bez odpowiedniej kombinacji genów, nie rozwinie się, nawet po ekspozycji mózgu na tak mocno niekorzystne doświadczenia.
UsuńNie wiem. U mnie w rodzinie nikt nie chorował - za to wszyscy byli straumatyzowani i pierdolnięci. xD Ja w sumie nie mam "normalnej" schizofrenii. Btw pozwoliłam sobie dodać do linków na schizotypowo pl :)
UsuńWiem, że nie masz typowe schizofrenii, wspominałaś mi o tym. Dziękuję za umieszczenie mnie w linkach. Postaram się wkrótce odwdzięczyć podobnym gestem, również doceniam Twoją twórczość. Masz bezkompromisowy i lekki styl pisania, mimo, że poruszasz czasem ciężkie rzeczy. Pozdrawiam Cię ciepło!
Usuń