czwartek, 30 maja 2024

Marihuana - część mojej historii.

 



Cześć Wszystkim! 💕

Jak wiecie już zapewne z opisu moich działań i samego przekroju mych publikacji, nie mam jasno ograniczonych zasad co do treści jakie będę tutaj zamieszczał. Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć wybiórczą historię o uzależnieniu, z mojej perspektywy. Mam wrażenie, że jeszcze nie raz poruszę tutaj ten temat, jednak teraz skupię się tylko na jednej substancji, którą ze swojej perspektywy uważam za szczególnie groźną. Tą substancją jest marihuana. Zaznaczam również na wstępie, że nie potępiam jednoznacznie używania środków psychoaktywnych. Uważam (choć jest to duże uproszczenie z mojej strony), że to człowiek winny jest swemu uzależnieniu, nie sama substancja. ❤

Każdy kto ma wiedzieć ten wie, czym jest marihuana i jak bardzo kultywowana jest w dzisiejszych czasach. Niemal każdy wie jak wiele jednostek ludzkich walczy by ją zalegalizować bądź zdekryminalizować jej posiadanie, chociaż w tych niewielkich ilościach. Większość powinna posiadać też wiedzę o tym, że mimo łagodnej otoczki i klasyfikacji jako lek w określonych przypadkach, substancja ta nadal jest narkotykiem, czyli środkiem, który zmienia postrzeganie rzeczy - powodując jednocześnie uzależnienie. Niektórzy uzależnieni ludzie wciąż powiadają: „Marihuana nie uzależnia”, „Palę, bo lubię”, „Gdybym chciał to bym przestał”, „Jak nie mam ochoty to nie palę”. W tym z moich wpisów, nie będę szczegółowo poruszał mechanizmów uzależnienia, bowiem jest to temat wyjątkowo rozwlekły, wymagający analiz i przykładów - chcę zaś skupić się na podzieleniu moją historią, bez suchych, biologiczno-behawioralnych faktów. 😐

Zacząłem palić marihuanę w wieku 14 lat. Wcześnie. Zioło towarzyszyło mi przez kolejne 12 wiosen. Paliłem weekendami, paliłem w wielotygodniowych a nawet wielomiesięcznych ciągach. Paliłem, kiedy się cieszyłem, paliłem, kiedy byłem smutny, paliłem, gdy byłem zdenerwowany, paliłem, gdy byłem obojętny. Na początku było fajnie. Imprezowa roślinka, towarzysz w wędrówkach górskich, natchnienie artystyczne, kiedy brakło weny. Początkowo wystarczały niewielkie ilości, byłem także ostrożny, nie chciałem by cokolwiek miało nade mną władzę. Nie wiem w którym momencie straciłem kontrolę nad swoim życiem. Naprawdę, nie potrafię umiejscowić tego wydarzenia w żadnej ramie czasowej. Jako dzieciak nie miałem silnej woli. Myślę, że żadne dziecko jej nie ma, jeżeli tylko sprzyjają temu odpowiednie okoliczności. Pierwsze co zaniepokoiło mnie, przy odstawieniu substancji po dłuższym ciągu to zobojętnienie i pogubienie. Na trzeźwo czułem się bardziej na high’u, niż na faktycznej „bani” a wszystko wydawało mi się mniej kolorowe, mniej przyjazne i do bólu pogmatwane. Odczuwałem wieczne zmęczenie, poczucie pustki, marny apetyt. Dopiero gdy jakimś cudem udało mi się zapalić a udawało się niemal zawsze ze względu na mnogość „kopcących” znajomych, odzyskiwałem stabilność i normalność. Tak, tak jak wspomniałem wcześniej, normalnie czułem się tylko wtedy, gdy zapaliłem. Nie było już charakterystycznych fajerwerków, fascynacji, nienormalnego śmiechu bez powodu, napompowanej kreatywności czy uczucia lekkiej dysocjacji. Było poczucie ulgi, odprężenia i gotowości do poświęcenia się codzienności. Nie ważne czy paliłem więcej, czy paliłem mniej. Najistotniejsza pozostawała zawsze pierwsza, dzienna dawka. Każda kolejna stabilizowała działanie, jednocześnie napędzając „przymulenie”. 😥

 Dla marihuany poświęciłem wiele, jednak początkowo rzadko były to decyzje bezpośrednio nią podparte. Nie byłem narkomanem, bez przesady, paliłem tylko trawkę. Rozstanie z dziewczyną? Przecież czuje się ze mną nieszczęśliwa, zdradzam ją, wiecznie nie mam dla niej czasu, męczy mnie, ogranicza, kosztuje, więc jaki jest sens by być z nią i ciągle ranić? Dotrzymywanie słowa kumplom? Wyjście z nimi na miasto? Po co mi to? Przecież są fałszywi, nie rozumieją mnie, również nie dotrzymują obietnic, niewiele mają do zaoferowania, poza tym wolę spędzić czas w domu i pograć na komputerze – jak ktoś chce to niech wpada. Porozmawianie z rodziną czy wyjście do babci na weekend? Rodzina tylko kontroluje, czepia się, moralizuje - nie ma to sensu, zresztą mój widok ich tylko skrzywdzi. Pośród tego wszystkiego zaś jeden element składowy, samarka w kieszeni. Kiedy zacząłem z całą mocą dostrzegać problem, niewiele się zmieniło. Gdy tylko pojawiał się w mojej głowie, milion wymówek, obejść i siła bagatelizującej sugestii, skutecznie oddalała wszelkie działanie samopomocowe w czasie. 😈

Najdłuższą przerwę między ciągami miałem przez pół roku, gdy w pełni dotarło do mnie to co zrobiłem swojej byłej kobiecie. Zatrzymało mnie to i zmotywowało. Zacząłem ćwiczyć, szybko przybrałem całkiem sporo masy mięśniowej i motywowany efektami brnąłem w to na całego. Było to na tyle kompulsywne i niezdrowe, że moje ciało zwyczajnie przestało wytrzymywać. Nabawiłem się bólów w nadgarstkach, krzyżu i poważnej kontuzji prawego barku. Nie było lepszej okazji by wrócić do palenia i nie zmarnowałem jej. Wróciłem z całą mocą, kierowany poczuciem beznadziei, nudą, odnowionym żalem po stracie dziewczyny i złością na swój organizm (jak mógł mnie zawieść?). Rozgrywało się to podobnie jak wcześniej - gdy nie miałem pieniędzy, sprzedawałem własne rzeczy. Gdy nie miałem co sprzedawać, kradłem rodzinie. Gdy nie miałem co kraść, wykorzystywałem znajomych a oni wykorzystywali mnie. Napędzany smutkiem, samotnością i gniewem, gnałem w amoku ku samozniszczeniu. Gdy poszedłem do pracy, przestałem obciążać rodzinę kosztami finansowymi swojego nałogu, straciłem jednak twarz i zaufanie, na długi, długi czas. Obecnie nie palę niemal trzy lata, nie obyło się bez długofalowej terapii uzależnień. Do historii mojego upadku i ponownego powstania, przyczyniło się o wiele więcej środków psychoaktywnych i zdarzeń. O innych doświadczeniach na pewno kiedyś wspomnę. To była jedynie historia w pigułce, ukierunkowana na spojrzenie w stronę tej jednej, szczególnie istotnej z mojego punktu widzenia używki. Tymczasem żegnam się moi Drodzy. Pamiętajcie, marihuana potrafi uzależnić tak mocno jak heroina. Może i nie dotyka ciała, lecz może istotnie zniewolić serce. 😵

Pozdrawiam,

Tester Doświadczeń.


4 komentarze:

  1. Od wszystkiego, co związane z odmiennymi stanami świadomości przez całe życie trzymałam się z daleka. Raz, że... no, po co mi to? A dwa, panicznie boję się utraty kontroli nad sobą. Pomyśl co przeżywałam w szpitalu jak miałam mieć operację. xd Dawno nie bałam się czegokolwiek tak, jak wtedy narkozy. A poza tym, od 18 lat pisuję na różnych forach psychiatrycznych i znam/znałam (czas przeszły nie dlatego, że nie mam kontaktu, tylko dlatego, że te osoby już nie żyją) mnóstwo schizofreników, którzy swoją chorobę zawdzięczają właśnie marihuanie i tym cięższym narkotykom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet jeżeli ze strachu, nadal mądrze postępowałaś i postępujesz, wystrzegając się środków zmieniających postrzeganie. Marihuana może działać delikatnie, jak i może powodować stany lękowe i paranoiczne zachowania, tuż po spożyciu. Nie warto ryzykować by się przekonać jak na Ciebie zadziała. A co do schizofreników, którzy chorobę zawdzięczają narkotykom, to coś w tym jest. Natomiast warto zaznaczyć, że schizofrenia to choroba genetyczna, bez odpowiedniej kombinacji genów, nie rozwinie się, nawet po ekspozycji mózgu na tak mocno niekorzystne doświadczenia.

      Usuń
    2. Nie wiem. U mnie w rodzinie nikt nie chorował - za to wszyscy byli straumatyzowani i pierdolnięci. xD Ja w sumie nie mam "normalnej" schizofrenii. Btw pozwoliłam sobie dodać do linków na schizotypowo pl :)

      Usuń
    3. Wiem, że nie masz typowe schizofrenii, wspominałaś mi o tym. Dziękuję za umieszczenie mnie w linkach. Postaram się wkrótce odwdzięczyć podobnym gestem, również doceniam Twoją twórczość. Masz bezkompromisowy i lekki styl pisania, mimo, że poruszasz czasem ciężkie rzeczy. Pozdrawiam Cię ciepło!

      Usuń

Medytacja - po co? Na co? Jak?

  Dzień Dobry Kochani,   W dzisiejszym tekście poruszę temat medytacji, wplatając przy tym kawałki mojej własnej z nią historii. Myślę, ...