Witam moi Czytelnicy!
To będzie suchy tekst, pozbawiony emotek. Zawiera w sobie kawał z mojego życia, choć w wersji mocno skrótowej. Niektóre elementy być może kiedyś rozwinę.
Chciałbym odpowiedzieć na pytanie, które zostało nie tak dawno temu rzucone w moją stronę. Odpowiem maksymalnie wyczerpująco, starając się zachować chronologię zdarzeń. Dlaczego wybrałem na kierunek swoich studiów psychologię o kierunku klinicznym i osobowości? Żeby należycie nakreślić temat i ścieżki mojego rozumowania, należałoby się cofnąć do roku 2008. O ile nie zawodzi mnie pamięć, byłem wówczas uczniem klasy podstawowej na roku piątym. W tamtym czasie, pojawiały się u mnie pierwsze przebłyski artystyczne, poważniejsze niż ubliżające kolegom czy koleżanką obrazki i wierszyki. Moje zainteresowanie gwałtownie ulegały zmianie. Z dinozaurów, żołnierzyków i postaci z bajek, swoją uwagę zacząłem przerzucać na religię, mitologię, kryptydy i paranormalne zjawiska. Większą wagę zacząłem przywiązywać do przeżyć ludzkich w kontekstach doznań wszelakich i do analizy danych, które do mnie docierały. Zauważyłem, że zaczynam czerpać przyjemność z rozpracowywania ludzi i celowej manipulacji nimi. Na tamten czas było to wysoce niebezpieczne i oddalało mnie od prawidłowych relacji z rówieśnikami. Kto chciał się zadawać z dziwakiem, który przysłowiowo „bujał w obłokach”, jak i sugestywnie podkręcał ludzi, często stając się przez to ofiarą przemocy fizycznej.
Bawić się ludzkimi emocjami (no… niemal) przestałem dopiero w pierwszej klasie gimnazjum, miałem ku temu dwa poważne powody. Pierwszym było to, że przez pół roku uczyłem się systemu i filozofii walki Bruce’a Lee – Jeet Kune Do. Zajęcia, w których brałem udział, mocno wyciszyły mój wewnętrzny szum i nauczyły mnie wielu ważnych, moralnych przykazań. Szacunek do ludzi, szacunek do emocji, szacunek do siebie. Te trzy główne filary, choć nadal chwiejne, w większości przypadków trzymały mnie w ryzach. Drugim powodem było zostanie harcerzem 13 Świdnickiej Drużyny Starszoharcerskiej „Mafikeng” (wybaczcie druhowie jakbym użył zapisu fonetycznego, to było dawno). Harcerstwo niewątpliwie uczy lojalności, współżycia w grupie, konsekwencji w działaniu i życiowej zaradności. Nigdzie nie przeżyłem tak wielu magicznych chwil jak podczas tych niespełna trzech lat działania jako harcerz. Obozy, gry terenowe, stacjonarne zajęcia – wszystko to dawało masę frajdy. Gdyby nie narkotyki, które również w gimnazjum zaczęły brać aktywny udział w moim życiu, pewnie poszedłbym ścieżką harcerstwa i dziś prowadził swoją własną drużynę. Dużo okazji straciłem przez swoje ciągoty do substancji zmieniających świadomość.
W gimnazjum, jak możecie wywnioskować z poprzedniego fragmentu tekstu, zmieniło się zdecydowanie najwięcej. Harcerstwo, sztuki walki, działanie jako lokalny artysta hip-hopowy, pogłębianie swojej wiedzy z zakresu socjologii i psychologii, ale i okultyzmu – wszystko to rozwijało mnie w prężny sposób, ale jednocześnie zaś na boku pogłębiałem swój nałóg od marihuany, dochodziły także dopalacze. Coraz rzadziej wychodziłem do ludzi w celach innych niż rozrywkowe, coraz więcej czasu spędzałem przy samotnych analizach, często błędnych z uwagi na brak możliwości konfrontowania się z kimś o odmiennych poglądach. Gdy nadeszły czasy licealne, zacząłem naprawdę mocno się sypać a moje pasje odeszły w stan niebytu bądź uśpienia. Przestałem uczęszczać na spotkania harcerskie, przestałem nagrywać rap, ograniczyłem w dużym stopniu pisanie poezji, odstawiłem czytanie książek, przestałem interesować się czymkolwiek co nie przynosiło mi natychmiastowej przyjemności. Większość czasu licealnego przesiedziałem albo zamulony narkotykami w klasie, albo rozochocony nimi na wagarach. Oczywiście nadal cechowała mnie pewna przenikliwość i wiedza w tematach, którymi niegdyś się interesowałem, jednak wszystko to było podszyte coraz większą dozą naiwności i braku szacunku do siebie oraz swojego rozmówcy. Wielokrotnie rzucałem półprawdami w konwersacjach, często też nie słuchałem tego co ktoś do mnie mówi, kiwając tylko tępo głową dla niepoznaki. Z czasem ludzie zaczęli to dostrzegać i przestali wchodzić ze mną w interakcje. Stałem się również jednym z najbardziej znienawidzonych uczniów drugiej klasy liceum, z uwagi na konflikt i nieporozumienie, które wybuchło w około mojego przyjaciela. Oskarżono go o donos na policję na jednego z największych dilerów szkolnych, ja zaś jako ten, który ani przez moment w to nie wierzył (nigdy nikt nie przedstawił na to dowodów), byłem pociągany do odpowiedzialności zbiorowej wraz z nim.
Prześladowanie trwało niemal rok czasu, póki nie ucichło na tyle, by dało się normalnie funkcjonować. Nigdy jednak nie dałem się zgnoić, nie dawałem po sobie poznać jak bardzo mi smutno. W liceum tylko raz próbowałem wrócić do swojego artystycznego ja, nie pamiętam w której klasie. Dogadałem się z moją nauczycielką od języka polskiego, że napiszę tomik wierszy, ona zaś z pomocą swoich znajomości w redakcjach, pomoże mi go wydać. Wszystko szło powoli, jednak do pewnego stopnia zadowalająco. Tomik miał mieć charakter fabularny i opowiadać, wiersz po wierszu, historię chłopca strąconego pewnej nocy przez demona do podziemnego świata. Pisałem na komputerze i gdy byłem już blisko - blue screen przekreślił moje dążenia. Zawiodłem siebie, zawiodłem panią od polskiego, nie podjąłem dalszych prób.
Po liceum mój stan się ustabilizował do pewnego stopnia. Zacząłem na nowo czytać, tworzyć poezję, czasem i coś nagrywać, lecz głównie dla swoich tylko uszu. Odszedłem w większym stopniu od stymulantów, mając jednak okresy, kiedy nie ruszałem się bez nich z pokoju. Zacząłem chodzić do pracy, w której przymykano oczy na mój codzienny stan uniesienia narkotykowego. Sprawdzałem się, więc pozwalano mi na naprawdę wiele. Nie tylko mi zresztą, tamto miejsce pełne było ludzi z podobnymi nałogami, nawet na wyższych stanowiskach. Czas płynął i kolejne dwa wydarzenia uderzyły we mnie z pełną mocą, po raz kolejny wywracając mój świat do góry nogami. W roku 2016, w czerwcu, odszedł na tamten świat mój przyjaciel z czasów licealnych, ten o których wspominałem. Powiesił się… samotny, zdesperowany i nietrzeźwy. Chociaż bardzo mnie to dotknęło i myślę czasem o tym do dziś… z uwagi na telefon, którego nie odebrałem od niego tej nocy, gdy to zrobił. Nie załamało mnie to jednak. Od dłuższego czasu nasze relacje mocno się ochłodziły z uwagi na jego pogłębiający się alkoholizm, problemy psychiczne i olewanie tematu pomocy. Byłem jedynie bardzo zawiedziony i zły na niego, miałem też wyrzuty sumienia, że nie odebrałem tego cholernego telefonu… jednak naprawdę miałem dość pijackich wywodów i żali.
Drugim wydarzeniem, które dopiekło mi na całego to rozstanie z dziewczyną w 2017 roku. Od jakiegoś czasu z powodu niestabilności emocjonalnej i związku na odległość, zdradzałem ją, olewałem, zaszczepiałem w niej myśli o tym, że jestem złym człowiekiem, aż w końcu najarany i naćpany do granic napisałem jej, że nigdy jej nie kochałem i się tylko nią bawiłem. Gdy otrzeźwiałem i sobie wszystko przemyślałem, analizując każdą jedną rzecz, której się względem niej dopuściłem, chciałem to naprawić. Nie było jednak powrotu. Z perspektywy czasu myślę, że dobrze wyszło. Gdybyśmy wrócili, skończyłoby się to źle, prędzej czy później - tak zaś, dostałem nauczkę na całe życie, która co prawda zawiodła mnie na granicę życia i śmierci (wiele lat z żalu i złości na siebie, staczałem się coraz szybciej na dno, mimo początkowej półrocznej chęci zmiany), ale ukształtowała zalążek moich aktualnych poglądów. Gdy zacząłem mieszkać sam, będąc w tak bardzo złym stanie psychicznym, (zawsze umiałem go ukrywać) było to dla mnie niemal jak wyrok. W ciągu dwóch lat zamieniłem mieszkanie w totalną melinę, zaś siebie w niemal bezmózgie zombie, pragnący tylko kolejnych dawek substancji psychoaktywnych. Przestałem chodzić do pracy, przestałem się interesować tym czy przeżyję, robiłem coraz to nowe długi i dawałem się rozgrywać coraz większej ilości, żerujących na mnie ludzi. O dziwo nawet w tamtych momentach słyszałem od niektórych, że pięknie pisze, mówię z sensem i że powinienem ogarnąć się i rozwijać. Prowodyrem takich rozmów były głównie moje dwie przyjaciółki, razem ze mną siedzące w objęciach nałogu. Słuchałem tego co mówią, starałem się ograniczać, powracać do życia, jednak na nic. Dopiero gdy grupa zawistnych osób, złożyła na mnie skargę na policję i zostałem złapany, zacząłem głębiej się zastanawiać czemu nadal tkwię w tym środowisku. Osoby te chciały nie tylko mnie okraść i udupić, ale też wrobić w porwanie i handel niedozwolonymi środkami. Czemu wgl. dopuściłem takich zwyrodnialców do swojego życia? Dotarło do mnie całkiem szybko, po prostu stałem się jednym z nich.
Cała moja wiedza o społeczeństwie, emocjach, manipulacjach, doświadczeniach – nie uchroniła mnie przed zatraceniem siebie. Będąc w stanie z pogranicza psychozy, zadzwoniłem do mojej mamy i zakomunikowałem jej, że chcę uciec, że nie mogę tu zostać, bo jeżeli ktoś nie pozbędzie się mnie, zrobię to z czasem sam. No i potoczyło się. Psychiatra, wyprowadzka, leżakowanie całe dnie, Monar, ponad dwuletnia terapia i jestem tu, gdzie jestem aktualnie. Już po trzech miesiącach spędzonych w Monarze, zaczęły wracać do mnie pasje, umiejętności społeczne i chęci do funkcjonowania. Zaś w toku terapii poznawczo-behawioralnej, uświadomiłem sobie, że głupio by było przespać życie, bądź poddać się stagnacji i skoro od dawna się czymś interesuje, przydałoby się zacząć działać w tym kierunku. Trochę walki ze swoimi przyzwyczajeniami oraz brakiem pewności siebie, dało mi do myślenia, że w przyszłości chciałbym pomagać ludziom. Dbać o ich stan psychiczny i nie dopuszczać, żeby prywatne tragedie odbijały się piętnem na ich późniejszych decyzjach, jak miało to w moim przypadku. Z uwagi na wczesne zainteresowanie socjologią, szukałem kierunku „Psychologii społecznej”, nie znalazłem jednak żadnej renomowanej uczelni, która pozwoliłaby mi studiować ten kierunek w trybie zdalnym, tak bym mógł mieć wystarczająco satysfakcjonujący czas dla siebie, pracy oraz innych. Znalazłem jednak kierunek „Psychologii Klinicznej i Osobowości” i długo się nie zastanawiając, podjąłem naukę. Gdyby patrzeć na ilość zaburzeń jakie sam przeszedłem i z jakimi przez lata miałem styczność, ten tor edukacji, jest mi nawet bardziej znajomy.
To tyle, dziękuję za Waszą uwagę, cieszę się, że jesteście.
Tester Doświadczeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz