czwartek, 11 lipca 2024

Baldurs Gate 3 - Prolog

 



Było mi strasznie zimno. Myśli zlewały się w jedną, bezkształtną masę. Każdy oddech sprawiał trudność, czułem jakby coś mnie zgniatało, nie tylko od zewnątrz, ale od wewnątrz. Czemu jest tak zimno? Czemu nic nie widzę? Próbowałem otworzyć oczy, jednak na próżno. Szum, który dobiegał moich zmęczonych uszu, zdawał się narastać i narastać. Może to świadomość wracała, może zaś nadal spadałem gdzieś w głąb siebie. Musiałem mocno się starać by trzymać rytm oddechu, miałem wrażenie, że jakkolwiek nie będzie, moje płuca zaraz eksplodują. Próbowałem krzyknąć, usta odpowiedziały ciszą. Zacząłem słyszeć w głowie szepty, wwiercające się w mój mózg z dziką siłą. Zawyłbym z bólu, gdybym tylko mógł. Chciałem się poruszyć, chociaż jednym palcem, lecz i to przewyższało moje możliwości. Ta bezradność pozbawiała mnie nadziei. Czas płynął bezlitośnie a ja walczyłem o życie, w każdej, ciężkiej jak głaz sekundzie. Nagle udało się, jaskrawy blask objął moje powieki niczym kochająca matka swoje dziecię. Poruszałem gałkami ocznymi szybko i nerwowo, pragnąc jak najszybciej rozeznać się w nieznanej mi sytuacji. Chwile mijały i gdy poczułem w końcu, że z moich powiek spada ciężar, otworzyłem oczy. 

Bogowie! – pomyślałem niemrawo ze zgrozą. Obraz, który pojawił się, jeszcze mocno zniekształcony przed moimi oczyma, nie był jednym z tych, które chciałoby się ujrzeć po przebudzeniu. Byłem chyba na jakimś statku, na to wskazywał poruszający się nieboskłon, który widziałem przez olbrzymią szybę w górze. Nie byłem jednak pewien czy to dobre określenie na ten przedziwny twór, w którego wnętrzu się znajdowałem. Ściany wydawały się żyć. Wszystko pokryte było śluzem i zdawało się leniwie oddychać, wydawało się słuchać, patrzeć nawet. Czułem się niesamowicie przytłoczony, nagle zapragnąłem, by ktoś na powrót odebrał mi zmysły. Spojrzałem w dół na swoje skrępowane ciało. Więziła mnie warstwa utwardzonego śluzu, tworząc w około mnie sieć skomplikowanej pajęczyny, przytwierdzającej mnie ciasno do ściany. Czułem wewnętrznie, że to nie jest zwykła materia, to coś stale wysysało ze mnie energię, nie pozwalając odnowić się jej do bezpiecznego dla funkcjonowania poziomu. Czułem, że stopniowo wraca mi głos, choć póki co z mojego gardła dobiegał jeno głuchy charkot. 

Czekałem aż coś się zdarzy, coś się zdarzyć musiało i wcale mój czas oczekiwania, nie był tym razem długi. Dostrzegłem go. Czyżby był tam cały czas, czy zjawił się, kiedy moje zmysły zaczęły wracać? Nie wiedziałem, nie miało to znaczenia. Od razu pojąłem, że stoję przed swoim oprawcą. Wysoka postać, ubrana była w czarno-szary, bogato udekorowany płaszcz, ozdobiony godnymi szlachty ornamentami i połączony z elementami dziwnej, płytowej zbroi. Co dziwniejsze, zauważyłem, że postać ta delikatnie unosi się nad ziemią. Nie to jednak szokowało najmocniej, robiła to "twarz" dziwnego jegomościa. Szara, podłużna, z odstającymi, potężnymi mackami w miejsce ust. Najgorsze były w niej oczy. Płonęły dzikim, czerwonym blaskiem, zimne i podstępne. Istota zdawał się nie zwracać na mnie uwagi. Stała przez dłuższy czas, wpatrując się gdzieś w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Po chwili dotarło do mnie, gdzie patrzy, gdy i ja tam spojrzałem. Niedaleko mnie, uwięziona jak i ja, była kobieta. Pochodziła z plemienia Githyanki, od razu rozpoznałem po charakterystycznej, orczo-elfiej urodzie. Ona też już się przebudziła, miała na tyle sił by zacząć się wiercić. 

Waleczny lud, ja nie mogę się poruszyć na centymetr – pomyślałem, wpatrują się w nią. Nagle jednak, coś innego przyciągnęło moją uwagę. Szarawa ośmiornicowata istota, machnęła w powietrzu bezwiednie długą, zakończoną czarnymi pazurami dłonią. Ogromna kula z żyjącej materii, będąca w zasięgu potwora, rozkwitła nagle na moich oczach. W środku niej, choć może mi się zdawało, bowiem dostrzec mogłem tylko refleksy na śluzie, była rubinowo perłowa ciecz. Mój oprawca sięgnął do niej dłonią, po czym wyjął z niej ni to robaka, ni to kijankę. Wiła mu się między długimi pazurami jak piskorz, definitywnie próbując odzyskać swobodę. Trwało to jednak tylko moment, poczułem straszliwy uścisk w skroniach i wtem małe stworzonko zamarło naprężone jak struna, zwisając potulnie, jakby w gotowości. Ośmiornicogłowy zaczął płynąć w powietrzu, przez chwilę myślałem, że zbliża się do mnie, lecz jego celem była przebudzona wojowniczka. Nie widziałem co jej zrobił, gdy stanął naprzeciw niej, lecz zdławiony przez chrypę krzyk dziewczyny, brzmiał intensywnie i ucichł upiornie. Dziwaczna istota podążyła znów w stronę tej przedziwnej kadzi, z której pochodził robak, co ciekawe, nie miała już go w dłoni. Spojrzałem na Githyankę, wydawała się nieprzytomna, z ust zaś ciekła jej strużkiem ślina. Mój niepokój sięgał zenitu, bezwładnie patrzyłem, jak stwór powtarza wykonaną procedurę. Sięgnięcie w ciecz, robak, ucisk na skroniach i już był przede mną. Gdy patrzyłem w jego bezdenne, okrutne oczy, moje ciało zaprotestowało. Pierwszy raz od przebudzenia, zdołałem poruszyć nie tylko głową, ale i dłońmi. Mackowy patrzył na mnie, miałem wrażenie, że w jego oczach błysnęły iskierki rozbawienia. Podniósł swoją dłoń na wysokość mojej głowy i poczułem, że cały sztywnieję. Moje kości wibrowały, skóra paliła, nerwy rwały się jak liście na wietrze. Musiałem na niego patrzeć, spięty i bezsilny. Dostrzegłem drugą dłoń a w niej dziwnego robaka. Teraz mogłem przyjrzeć się mu z dokładnością. Było to małe, oślizgłe stworzenie z czterema krótkimi nóżkami, pokryte skąpym włosiem i bez oczu, jedynie z otworem gębowym. Gdy Istota podniosła robaka na wysokość mojej twarzy, jego małe nóżki nagle wydłużyły się w macki, otwór gębowy poszerzył się, odsłaniając setki małych zębów. Robak zaczął się wyrywać, piszcząc dziko. Patrzyłem jak zahipnotyzowany, może zaś byłem? Przebudził mnie dopiero dominujący ból, gdy robak zaczął pełzać po mojej gałce ocznej, podważając mackami powiekę, by dostać się dalej. Próbowałem mrugać, próbowałem ruszać desperacko głową, nic to nie dało. Byłem całkowicie sparaliżowany. Nic nie opisze potworności uczucia, które towarzyszyło mi w tamtym momencie. Wszystko to, cała niewyobrażalna agonia, kiedy czułem, jak stworzenie wwierca się w mój mózg, trwała wieczność. W końcu coś we mnie pękło i znalazłem chwilę ukojenia, zemdlałem. 


1 komentarz:

  1. Czekam na fizyka na Xboxa Series X, ale nawet nie wiem czy takowy w ogóle jest w planach.

    OdpowiedzUsuń

Medytacja - po co? Na co? Jak?

  Dzień Dobry Kochani,   W dzisiejszym tekście poruszę temat medytacji, wplatając przy tym kawałki mojej własnej z nią historii. Myślę, ...