czwartek, 25 lipca 2024

Przemoc Psychiczna - życie w klatce.

 



Witam moi Drodzy.


W dzisiejszym tekście poruszę nieco temat bardzo bolesny i dotykający wielu ludzi na świecie. Chodzi mi o przemoc. Jako, że jest to wyjątkowo obszerny obszar do omawiania, skoncentruję swoją i waszą uwagę na przemocy psychicznej. Jest mi ona także bliższa, jako osobie, która nie raz musiała się z tym rodzajem przemocy zmagać, oraz mająca w swoim otoczeniu osoby, które z powodu takiej przemocy cierpią, bądź cierpiały latami. Zaczynajmy więc.  

Przemoc psychiczna jest stosunkowo trudnym terminem, ale nie definicyjnie. Jest trudna z uwagi na jej elastyczność i zdolność do pozostawania niezauważoną. Czym jest definicyjnie, zapytacie? Otóż przemocą psychiczną nazywamy wszelkie działania na szkodę drugiego człowieka, które nie wymagają ingerencji fizycznej. Prosta definicja, prawda? Właśnie z uwagi na tą prostotę, jest to typ przemocy szczególnie groźny i trudny nie tylko do wykrycia, ale i do orzeczenia czy oszacowania. Skąd, bowiem mamy wiedzieć czy ktoś, kto notorycznie zmienia zdanie w istotnych dla nas kwestiach, jest po prostu niezdecydowany czy się nad nami pastwi? Jak zinterpretować to czy ktoś kieruje w naszym kierunku konstruktywną krytykę, czy może przez tą krytykę czerpię wewnętrzną satysfakcję poprzez deprecjonowanie nas? Czy da się stwierdzić czy ktoś nas ukradkiem obserwuje na każdym kroku, bo dba o nas, czy może chce żebyśmy czuli się obserwowani i niespokojni? Pewnych rzeczy nie da się oszacować ze stu procentową pewnością a prawdy od osoby stosującej wobec nas przemoc, nie poznamy. 😔

Przemoc psychiczna w odczuciu moim i zapewne wielu innych ludzi, jest o wiele gorsza od fizycznej. Nasze ciała są zbudowane tak by możliwie komfortowo móc przetrwać trudy życia codziennego, jak i sytuacje dla nas niezbyt bezpieczne. Psychika natomiast to skomplikowany i delikatny instrument, nad którym niestety nie mamy pełnej władzy. Kontrola własnych procesów wewnętrznych jest ułudą, przynajmniej zaś w większości przypadków. Nie mamy pojęcia, co i w jakim stopniu nas poruszy i jakie zostawi w nas ślady. Możemy jedynie gdybać, a jak wiadomo przewidywania sprawdzają się raczej rzadziej niż częściej. Gdyby dało się oszacowywać konsekwencje swoich własnych działań, oraz poczynań innych osób, o wiele prostsze byłoby życie i takie choroby jak depresja, byłyby rzadkością. Niestety tak nie jest. 😭 

Przemoc psychiczna uderza mocno, a problemy, które generuje, często urastają w umyśle gnębionego człowieka do rangi nierozwiązywalnej. Człowiek doświadczający przemocy psychicznej zaczyna się bać interakcji. Wątpi w siebie, obarcza się winą, zamyka się w sobie, gasną w nim iskierki radości z życia. Regularne wystawianie się na negatywne oddziaływanie innych osób znacznie obniża pewność siebie, poczucie własnej wartości i doprowadzić z czasem może do choroby psychicznej, nałogów bądź zaburzeń o charakterze nerwicowym. 😢

Wbrew pozorom, bardzo łatwo sprowadzić człowieka czynami i słowami na samo dno, teoretycznie nie robiąc mu krzywdy. Ton głosu, jakim mówimy, wyraz spojrzenia, jakim obdarzamy, gesty, jakie wykorzystujemy, słownictwo, jakie dobieramy, postawa, którą reprezentujemy – wszystko to ma istotny wpływ na drugą osobę. Jeżeli nie będziemy ostrożni, sami możemy się stać sprawcami przemocy psychicznej. Jak więc może wyglądać taki akt, poza ogólnymi przykładami, które przytoczyłem wcześniej? Naprawdę bardzo różnie. Podważanie słów, ciągłe wypytywanie o te same rzeczy, częste zmiany zdania, używanie deprecjonujących określeń i ukierunkowanych na osobę wulgaryzmów, wtłaczanie w głowę drugiemu człowiekowi rzeczy, których nie myśli i nie robi, podważanie lojalności i kompetencji bez wyraźnej przyczyny, nadmierna krytyka, absorbowanie swoją osobą i karanie za próby zaczerpnięcia oddechu, oczernianie w oczach innych, zabieranie przestrzeni i trucie relacji, stalking, notoryczne zaburzanie poczucia bezpieczeństwa w sposób wszelaki. To wszystko i jeszcze więcej, jest przemocą psychiczną. 😐

Czy da się bronić przed przemocą psychiczną? Owszem, da się. Jest to proces bardzo trudny i kosztowny w zasoby emocjonalne, wymagający ciągłej samokontroli. Głównym mechanizmem, jest ucieczka. Ograniczanie, bądź zerwanie kontaktów, jest najszybszą metodą oddalenia się od oprawcy. Nie zawsze jednak jest to metoda możliwa do wykonania, istnieją przypadki, kiedy stawka toczy się o coś więcej, niż tylko nasz własny komfort psychiczny. Wtedy najlepszą metodą jest korzystanie ze wsparcia psychologa, psychoterapeuty i bliskich. Przede wszystkim należy nauczyć się rozpoznawać przemoc psychiczną i wiedzieć, że nie należy dopuszczać do siebie większości kierowanych w naszą stronę rzeczy. Brzmi łatwo, ale jest to cholernie trudne. By było łatwiej, można wyizolowanie się od emocji ogółem. Obudowanie się w skorupę, zazwyczaj jednak sporo kosztuje. Odbija się to na emocjonalności ogólnej i zdolności do empatii. Jest to proces ucieczkowy i nie każdy jest w stanie się na to zdobyć, bojąc się o powodzenie w innych, codziennych relacjach. Kolejnym elementem obronnym jest ignorowanie. Jest to proces bardzo skuteczny, jednak mogący mieć konsekwencje w postaci możliwości dojścia do rękoczynów i wiąże się ze możliwie sporą eskalacją nieprzyjemnych zachowań w początkowym etapie. Nic w końcu tak nie boli, niż to, że dla kogoś to, co robimy, nic nie znaczy. Traktowanie kogoś jak powietrze, bądź przytakiwanie i pozorna zgoda, jest również formą przemocy psychicznej, jednak, jako ostatnia deska ratunku, również spełnia swoją rolę. Tutaj wchodzi w grę zasada przetrwania, albo ja, albo ktoś – odpowiedź zazwyczaj jest jasna i klarowna. Nie zapomnijmy również o tym, że wszelkie przejawy przemocy psychicznej można zgłaszać odpowiednim służbom, w tym pomaga nagrywanie głosu osoby dopuszczającej się złowrogich aktów wobec nas. Choć uchodzi to za nieetyczne, nagrywanie konwersacji jakie prowadzimy z ludźmi, jest jak najbardziej legalne, może zaś pomóc na drodze sądowniczej. Niestety, procesy sądowe potrafią ciągnąć się latami a przemoc psychiczna w subtelnej, psychologicznej formie - jest bardzo ciężka do udowodnienia. 😶

Podsumowując, temat przemocy psychicznej jest niezwykle absorbujący, ciężki i przygnębiający. Miliony ludzi codziennie pada ofiarą tego procederu. A kolejne miliony nie są nawet tego świadome. Pamiętajmy jednak o jednej, niezwykle ważnej kwestii. Zazwyczaj to natężenie pewnych rzeczy stanowi o tym, czy ktoś stosuje wobec nas umyślnie przemoc psychiczną, nie sam fakt pojedynczych zdarzeń. Myślę, że każdemu zdarza się czasem pognębić kogoś, nawet nie będąc tego do końca świadomym. Także nie incydenty są szczególnie ważne a częstość ich występowania. 

Trzymajcie się cieplutko. 

Wasz Tester Doświadczeń

czwartek, 18 lipca 2024

Dlaczego Psychologia? Życie w pigułce.

 




Witam moi Czytelnicy!

To będzie suchy tekst, pozbawiony emotek. Zawiera w sobie kawał z mojego życia, choć w wersji mocno skrótowej. Niektóre elementy być może kiedyś rozwinę.


Chciałbym odpowiedzieć na pytanie, które zostało nie tak dawno temu rzucone w moją stronę. Odpowiem maksymalnie wyczerpująco, starając się zachować chronologię zdarzeń. Dlaczego wybrałem na kierunek swoich studiów psychologię o kierunku klinicznym i osobowości? Żeby należycie nakreślić temat i ścieżki mojego rozumowania, należałoby się cofnąć do roku 2008. O ile nie zawodzi mnie pamięć, byłem wówczas uczniem klasy podstawowej na roku piątym. W tamtym czasie, pojawiały się u mnie pierwsze przebłyski artystyczne, poważniejsze niż ubliżające kolegom czy koleżanką obrazki i wierszyki. Moje zainteresowanie gwałtownie ulegały zmianie. Z dinozaurów, żołnierzyków i postaci z bajek, swoją uwagę zacząłem przerzucać na religię, mitologię, kryptydy i paranormalne zjawiska. Większą wagę zacząłem przywiązywać do przeżyć ludzkich w kontekstach doznań wszelakich i do analizy danych, które do mnie docierały. Zauważyłem, że zaczynam czerpać przyjemność z rozpracowywania ludzi i celowej manipulacji nimi. Na tamten czas było to wysoce niebezpieczne i oddalało mnie od prawidłowych relacji z rówieśnikami. Kto chciał się zadawać z dziwakiem, który przysłowiowo „bujał w obłokach”, jak i sugestywnie podkręcał ludzi, często stając się przez to ofiarą przemocy fizycznej. 

Bawić się ludzkimi emocjami (no… niemal) przestałem dopiero w pierwszej klasie gimnazjum, miałem ku temu dwa poważne powody. Pierwszym było to, że przez pół roku uczyłem się systemu i filozofii walki Bruce’a Lee – Jeet Kune Do. Zajęcia, w których brałem udział, mocno wyciszyły mój wewnętrzny szum i nauczyły mnie wielu ważnych, moralnych przykazań. Szacunek do ludzi, szacunek do emocji, szacunek do siebie. Te trzy główne filary, choć nadal chwiejne, w większości przypadków trzymały mnie w ryzach. Drugim powodem było zostanie harcerzem 13 Świdnickiej Drużyny Starszoharcerskiej „Mafikeng” (wybaczcie druhowie jakbym użył zapisu fonetycznego, to było dawno). Harcerstwo niewątpliwie uczy lojalności, współżycia w grupie, konsekwencji w działaniu i życiowej zaradności. Nigdzie nie przeżyłem tak wielu magicznych chwil jak podczas tych niespełna trzech lat działania jako harcerz. Obozy, gry terenowe, stacjonarne zajęcia – wszystko to dawało masę frajdy. Gdyby nie narkotyki, które również w gimnazjum zaczęły brać aktywny udział w moim życiu, pewnie poszedłbym ścieżką harcerstwa i dziś prowadził swoją własną drużynę. Dużo okazji straciłem przez swoje ciągoty do substancji zmieniających świadomość.

W gimnazjum, jak możecie wywnioskować z poprzedniego fragmentu tekstu, zmieniło się zdecydowanie najwięcej. Harcerstwo, sztuki walki, działanie jako lokalny artysta hip-hopowy, pogłębianie swojej wiedzy z zakresu socjologii i psychologii, ale i okultyzmu – wszystko to rozwijało mnie w prężny sposób, ale jednocześnie zaś na boku pogłębiałem swój nałóg od marihuany, dochodziły także dopalacze. Coraz rzadziej wychodziłem do ludzi w celach innych niż rozrywkowe, coraz więcej czasu spędzałem przy samotnych analizach, często błędnych z uwagi na brak możliwości konfrontowania się z kimś o odmiennych poglądach. Gdy nadeszły czasy licealne, zacząłem naprawdę mocno się sypać a moje pasje odeszły w stan niebytu bądź uśpienia. Przestałem uczęszczać na spotkania harcerskie, przestałem nagrywać rap, ograniczyłem w dużym stopniu pisanie poezji, odstawiłem czytanie książek, przestałem interesować się czymkolwiek co nie przynosiło mi natychmiastowej przyjemności. Większość czasu licealnego przesiedziałem albo zamulony narkotykami w klasie, albo rozochocony nimi na wagarach. Oczywiście nadal cechowała mnie pewna przenikliwość i wiedza w tematach, którymi niegdyś się interesowałem, jednak wszystko to było podszyte coraz większą dozą naiwności i braku szacunku do siebie oraz swojego rozmówcy. Wielokrotnie rzucałem półprawdami w konwersacjach, często też nie słuchałem tego co ktoś do mnie mówi, kiwając tylko tępo głową dla niepoznaki. Z czasem ludzie zaczęli to dostrzegać i przestali wchodzić ze mną w interakcje. Stałem się również jednym z najbardziej znienawidzonych uczniów drugiej klasy liceum, z uwagi na konflikt i nieporozumienie, które wybuchło w około mojego przyjaciela. Oskarżono go o donos na policję na jednego z największych dilerów szkolnych, ja zaś jako ten, który ani przez moment w to nie wierzył (nigdy nikt nie przedstawił na to dowodów), byłem pociągany do odpowiedzialności zbiorowej wraz z nim. 

Prześladowanie trwało niemal rok czasu, póki nie ucichło na tyle, by dało się normalnie funkcjonować. Nigdy jednak nie dałem się zgnoić, nie dawałem po sobie poznać jak bardzo mi smutno. W liceum tylko raz próbowałem wrócić do swojego artystycznego ja, nie pamiętam w której klasie. Dogadałem się z moją nauczycielką od języka polskiego, że napiszę tomik wierszy, ona zaś z pomocą swoich znajomości w redakcjach, pomoże mi go wydać. Wszystko szło powoli, jednak do pewnego stopnia zadowalająco. Tomik miał mieć charakter fabularny i opowiadać, wiersz po wierszu, historię chłopca strąconego pewnej nocy przez demona do podziemnego świata. Pisałem na komputerze i gdy byłem już blisko - blue screen przekreślił moje dążenia. Zawiodłem siebie, zawiodłem panią od polskiego, nie podjąłem dalszych prób. 

Po liceum mój stan się ustabilizował do pewnego stopnia. Zacząłem na nowo czytać, tworzyć poezję, czasem i coś nagrywać, lecz głównie dla swoich tylko uszu. Odszedłem w większym stopniu od stymulantów, mając jednak okresy, kiedy nie ruszałem się bez nich z pokoju. Zacząłem chodzić do pracy, w której przymykano oczy na mój codzienny stan uniesienia narkotykowego. Sprawdzałem się, więc pozwalano mi na naprawdę wiele. Nie tylko mi zresztą, tamto miejsce pełne było ludzi z podobnymi nałogami, nawet na wyższych stanowiskach. Czas płynął i kolejne dwa wydarzenia uderzyły we mnie z pełną mocą, po raz kolejny wywracając mój świat do góry nogami. W roku 2016, w czerwcu, odszedł na tamten świat mój przyjaciel z czasów licealnych, ten o których wspominałem. Powiesił się… samotny, zdesperowany i nietrzeźwy. Chociaż bardzo mnie to dotknęło i myślę czasem o tym do dziś… z uwagi na telefon, którego nie odebrałem od niego tej nocy, gdy to zrobił. Nie załamało mnie to jednak. Od dłuższego czasu nasze relacje mocno się ochłodziły z uwagi na jego pogłębiający się alkoholizm, problemy psychiczne i olewanie tematu pomocy. Byłem jedynie bardzo zawiedziony i zły na niego, miałem też wyrzuty sumienia, że nie odebrałem tego cholernego telefonu… jednak naprawdę miałem dość pijackich wywodów i żali. 

Drugim wydarzeniem, które dopiekło mi na całego to rozstanie z dziewczyną w 2017 roku. Od jakiegoś czasu z powodu niestabilności emocjonalnej i związku na odległość, zdradzałem ją, olewałem, zaszczepiałem w niej myśli o tym, że jestem złym człowiekiem, aż w końcu najarany i naćpany do granic napisałem jej, że nigdy jej nie kochałem i się tylko nią bawiłem. Gdy otrzeźwiałem i sobie wszystko przemyślałem, analizując każdą jedną rzecz, której się względem niej dopuściłem, chciałem to naprawić. Nie było jednak powrotu. Z perspektywy czasu myślę, że dobrze wyszło. Gdybyśmy wrócili, skończyłoby się to źle, prędzej czy później - tak zaś, dostałem nauczkę na całe życie, która co prawda zawiodła mnie na granicę życia i śmierci (wiele lat z żalu i złości na siebie, staczałem się coraz szybciej na dno, mimo początkowej półrocznej chęci zmiany), ale ukształtowała zalążek moich aktualnych poglądów. Gdy zacząłem mieszkać sam, będąc w tak bardzo złym stanie psychicznym, (zawsze umiałem go ukrywać) było to dla mnie niemal jak wyrok. W ciągu dwóch lat zamieniłem mieszkanie w totalną melinę, zaś siebie w niemal bezmózgie zombie, pragnący tylko kolejnych dawek substancji psychoaktywnych. Przestałem chodzić do pracy, przestałem się interesować tym czy przeżyję, robiłem coraz to nowe długi i dawałem się rozgrywać coraz większej ilości, żerujących na mnie ludzi. O dziwo nawet w tamtych momentach słyszałem od niektórych, że pięknie pisze, mówię z sensem i że powinienem ogarnąć się i rozwijać. Prowodyrem takich rozmów były głównie moje dwie przyjaciółki, razem ze mną siedzące w objęciach nałogu. Słuchałem tego co mówią, starałem się ograniczać, powracać do życia, jednak na nic. Dopiero gdy grupa zawistnych osób, złożyła na mnie skargę na policję i zostałem złapany, zacząłem głębiej się zastanawiać czemu nadal tkwię w tym środowisku. Osoby te chciały nie tylko mnie okraść i udupić, ale też wrobić w porwanie i handel niedozwolonymi środkami. Czemu wgl. dopuściłem takich zwyrodnialców do swojego życia? Dotarło do mnie całkiem szybko, po prostu stałem się jednym z nich.

Cała moja wiedza o społeczeństwie, emocjach, manipulacjach, doświadczeniach – nie uchroniła mnie przed zatraceniem siebie. Będąc w stanie z pogranicza psychozy, zadzwoniłem do mojej mamy i zakomunikowałem jej, że chcę uciec, że nie mogę tu zostać, bo jeżeli ktoś nie pozbędzie się mnie, zrobię to z czasem sam. No i potoczyło się. Psychiatra, wyprowadzka, leżakowanie całe dnie, Monar, ponad dwuletnia terapia i jestem tu, gdzie jestem aktualnie. Już po trzech miesiącach spędzonych w Monarze, zaczęły wracać do mnie pasje, umiejętności społeczne i chęci do funkcjonowania. Zaś w toku terapii poznawczo-behawioralnej, uświadomiłem sobie, że głupio by było przespać życie, bądź poddać się stagnacji i skoro od dawna się czymś interesuje, przydałoby się zacząć działać w tym kierunku. Trochę walki ze swoimi przyzwyczajeniami oraz brakiem pewności siebie, dało mi do myślenia, że w przyszłości chciałbym pomagać ludziom. Dbać o ich stan psychiczny i nie dopuszczać, żeby prywatne tragedie odbijały się piętnem na ich późniejszych decyzjach, jak miało to w moim przypadku. Z uwagi na wczesne zainteresowanie socjologią, szukałem kierunku „Psychologii społecznej”, nie znalazłem jednak żadnej renomowanej uczelni, która pozwoliłaby mi studiować ten kierunek w trybie zdalnym, tak bym mógł mieć wystarczająco satysfakcjonujący czas dla siebie, pracy oraz innych. Znalazłem jednak kierunek „Psychologii Klinicznej i Osobowości” i długo się nie zastanawiając, podjąłem naukę. Gdyby patrzeć na ilość zaburzeń jakie sam przeszedłem i z jakimi przez lata miałem styczność, ten tor edukacji, jest mi nawet bardziej znajomy.

To tyle, dziękuję za Waszą uwagę, cieszę się, że jesteście. 

Tester Doświadczeń.


czwartek, 11 lipca 2024

Baldurs Gate 3 - Prolog

 



Było mi strasznie zimno. Myśli zlewały się w jedną, bezkształtną masę. Każdy oddech sprawiał trudność, czułem jakby coś mnie zgniatało, nie tylko od zewnątrz, ale od wewnątrz. Czemu jest tak zimno? Czemu nic nie widzę? Próbowałem otworzyć oczy, jednak na próżno. Szum, który dobiegał moich zmęczonych uszu, zdawał się narastać i narastać. Może to świadomość wracała, może zaś nadal spadałem gdzieś w głąb siebie. Musiałem mocno się starać by trzymać rytm oddechu, miałem wrażenie, że jakkolwiek nie będzie, moje płuca zaraz eksplodują. Próbowałem krzyknąć, usta odpowiedziały ciszą. Zacząłem słyszeć w głowie szepty, wwiercające się w mój mózg z dziką siłą. Zawyłbym z bólu, gdybym tylko mógł. Chciałem się poruszyć, chociaż jednym palcem, lecz i to przewyższało moje możliwości. Ta bezradność pozbawiała mnie nadziei. Czas płynął bezlitośnie a ja walczyłem o życie, w każdej, ciężkiej jak głaz sekundzie. Nagle udało się, jaskrawy blask objął moje powieki niczym kochająca matka swoje dziecię. Poruszałem gałkami ocznymi szybko i nerwowo, pragnąc jak najszybciej rozeznać się w nieznanej mi sytuacji. Chwile mijały i gdy poczułem w końcu, że z moich powiek spada ciężar, otworzyłem oczy. 

Bogowie! – pomyślałem niemrawo ze zgrozą. Obraz, który pojawił się, jeszcze mocno zniekształcony przed moimi oczyma, nie był jednym z tych, które chciałoby się ujrzeć po przebudzeniu. Byłem chyba na jakimś statku, na to wskazywał poruszający się nieboskłon, który widziałem przez olbrzymią szybę w górze. Nie byłem jednak pewien czy to dobre określenie na ten przedziwny twór, w którego wnętrzu się znajdowałem. Ściany wydawały się żyć. Wszystko pokryte było śluzem i zdawało się leniwie oddychać, wydawało się słuchać, patrzeć nawet. Czułem się niesamowicie przytłoczony, nagle zapragnąłem, by ktoś na powrót odebrał mi zmysły. Spojrzałem w dół na swoje skrępowane ciało. Więziła mnie warstwa utwardzonego śluzu, tworząc w około mnie sieć skomplikowanej pajęczyny, przytwierdzającej mnie ciasno do ściany. Czułem wewnętrznie, że to nie jest zwykła materia, to coś stale wysysało ze mnie energię, nie pozwalając odnowić się jej do bezpiecznego dla funkcjonowania poziomu. Czułem, że stopniowo wraca mi głos, choć póki co z mojego gardła dobiegał jeno głuchy charkot. 

Czekałem aż coś się zdarzy, coś się zdarzyć musiało i wcale mój czas oczekiwania, nie był tym razem długi. Dostrzegłem go. Czyżby był tam cały czas, czy zjawił się, kiedy moje zmysły zaczęły wracać? Nie wiedziałem, nie miało to znaczenia. Od razu pojąłem, że stoję przed swoim oprawcą. Wysoka postać, ubrana była w czarno-szary, bogato udekorowany płaszcz, ozdobiony godnymi szlachty ornamentami i połączony z elementami dziwnej, płytowej zbroi. Co dziwniejsze, zauważyłem, że postać ta delikatnie unosi się nad ziemią. Nie to jednak szokowało najmocniej, robiła to "twarz" dziwnego jegomościa. Szara, podłużna, z odstającymi, potężnymi mackami w miejsce ust. Najgorsze były w niej oczy. Płonęły dzikim, czerwonym blaskiem, zimne i podstępne. Istota zdawał się nie zwracać na mnie uwagi. Stała przez dłuższy czas, wpatrując się gdzieś w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Po chwili dotarło do mnie, gdzie patrzy, gdy i ja tam spojrzałem. Niedaleko mnie, uwięziona jak i ja, była kobieta. Pochodziła z plemienia Githyanki, od razu rozpoznałem po charakterystycznej, orczo-elfiej urodzie. Ona też już się przebudziła, miała na tyle sił by zacząć się wiercić. 

Waleczny lud, ja nie mogę się poruszyć na centymetr – pomyślałem, wpatrują się w nią. Nagle jednak, coś innego przyciągnęło moją uwagę. Szarawa ośmiornicowata istota, machnęła w powietrzu bezwiednie długą, zakończoną czarnymi pazurami dłonią. Ogromna kula z żyjącej materii, będąca w zasięgu potwora, rozkwitła nagle na moich oczach. W środku niej, choć może mi się zdawało, bowiem dostrzec mogłem tylko refleksy na śluzie, była rubinowo perłowa ciecz. Mój oprawca sięgnął do niej dłonią, po czym wyjął z niej ni to robaka, ni to kijankę. Wiła mu się między długimi pazurami jak piskorz, definitywnie próbując odzyskać swobodę. Trwało to jednak tylko moment, poczułem straszliwy uścisk w skroniach i wtem małe stworzonko zamarło naprężone jak struna, zwisając potulnie, jakby w gotowości. Ośmiornicogłowy zaczął płynąć w powietrzu, przez chwilę myślałem, że zbliża się do mnie, lecz jego celem była przebudzona wojowniczka. Nie widziałem co jej zrobił, gdy stanął naprzeciw niej, lecz zdławiony przez chrypę krzyk dziewczyny, brzmiał intensywnie i ucichł upiornie. Dziwaczna istota podążyła znów w stronę tej przedziwnej kadzi, z której pochodził robak, co ciekawe, nie miała już go w dłoni. Spojrzałem na Githyankę, wydawała się nieprzytomna, z ust zaś ciekła jej strużkiem ślina. Mój niepokój sięgał zenitu, bezwładnie patrzyłem, jak stwór powtarza wykonaną procedurę. Sięgnięcie w ciecz, robak, ucisk na skroniach i już był przede mną. Gdy patrzyłem w jego bezdenne, okrutne oczy, moje ciało zaprotestowało. Pierwszy raz od przebudzenia, zdołałem poruszyć nie tylko głową, ale i dłońmi. Mackowy patrzył na mnie, miałem wrażenie, że w jego oczach błysnęły iskierki rozbawienia. Podniósł swoją dłoń na wysokość mojej głowy i poczułem, że cały sztywnieję. Moje kości wibrowały, skóra paliła, nerwy rwały się jak liście na wietrze. Musiałem na niego patrzeć, spięty i bezsilny. Dostrzegłem drugą dłoń a w niej dziwnego robaka. Teraz mogłem przyjrzeć się mu z dokładnością. Było to małe, oślizgłe stworzenie z czterema krótkimi nóżkami, pokryte skąpym włosiem i bez oczu, jedynie z otworem gębowym. Gdy Istota podniosła robaka na wysokość mojej twarzy, jego małe nóżki nagle wydłużyły się w macki, otwór gębowy poszerzył się, odsłaniając setki małych zębów. Robak zaczął się wyrywać, piszcząc dziko. Patrzyłem jak zahipnotyzowany, może zaś byłem? Przebudził mnie dopiero dominujący ból, gdy robak zaczął pełzać po mojej gałce ocznej, podważając mackami powiekę, by dostać się dalej. Próbowałem mrugać, próbowałem ruszać desperacko głową, nic to nie dało. Byłem całkowicie sparaliżowany. Nic nie opisze potworności uczucia, które towarzyszyło mi w tamtym momencie. Wszystko to, cała niewyobrażalna agonia, kiedy czułem, jak stworzenie wwierca się w mój mózg, trwała wieczność. W końcu coś we mnie pękło i znalazłem chwilę ukojenia, zemdlałem. 


czwartek, 4 lipca 2024

Solo Leveling - wprowadzenie do świata i analiza przemiany bohatera.

 



Cześć Czytelnicy!

Ostatnio miałem przyjemność posprawdzać w końcu trochę nowo powstałych anime. Jak wiecie, jestem fanem japońskich produkcji, szczególnie animowanych. Na pewno, tego możecie być pewni, napiszę kiedyś coś całościowo poświęconego kulturze anime i wartości jaką niewątpliwie przedstawia. Tymczasem zaś, chcę się skupić na jednym tytule, jest to Solo Leveling. Nie jest to produkcja czysto japońska. Oryginał w postacie manhwy (koreański odpowiednik mangi), powstał bowiem w Korei Południowej i został napisany przez Chungong’a, zaś początkowo publikowany był za pośrednictwem platformy internetowej Kakao Page. Genezę powstania komiksu oraz opis poszczególnych bohaterów zostanie Wam odpuszczony. W tym tekście chciałbym szczegółowo skupić się na głównym bohaterze, Sung’u Jin-woo, oraz na wykreowanym na potrzebę produkcji świecie. Pod lupą znajdą się również głównie sceny z anime, choć postaram się nakreślić szerszy kontekst historii, możliwie bez większych spojlerów. To co, wkraczamy tam razem? Niech będzie na trzy. RAZ, DWA, TRZY! 🥰

 

Wyobraźcie to sobie moi Drodzy. Żyjecie sobie w spokoju, znanym Wam życiem. Świat funkcjonuje tak jak teraz. Może i niezbyt poprawnie, może i niezbyt stabilnie, jednak powtarzalnie, w kategorii rozumianych schematów. Żyjcie tu od urodzenia i nie spotkaliście dotąd na drodze nic, co mogłoby wywrócić ten względnie poukładany porządek i obrócić Wasze rozumowanie do góry nogami. Wszystko do dnia, kiedy pojawiają się ONE. Wielkie, pulsujące energią portale, materializujące się w losowych miejscach na Ziemi. Oprócz zakłóceń elektromagnetycznych występujących w ich obrębie, nie występują większe, anormalne zjawiska. Mimo niepokojącej prezencji i zaskakujących okoliczności, portale wydają się niegroźne, można swobodnie się do nich zbliżać, nie narażając się na uszczerbek na zdrowiu. Wszystko fajnie, prawda? Tylko skąd się pojawiły? Czemu teraz? Co kryje się w ich wnętrzu? Można pokrótce (nie wdając się w skomplikowaną sieć spojlerów) stwierdzić, że był to pewnego rodzaju Boski plan. Wydarzyły się bowiem jeszcze inne rzeczy. Losowi ludzie na całym świecie, zaczęli przebudzać w sobie magiczne moce i nadnaturalne zdolności. Bogowie dopasowali ich do ukształtowanej sytuacji, pozwalając im na zbliżenie się choć trochę do nich samych. 🥳

Z czasem niektóre portale, z tych które trwały od najdłuższego czasu, zaczęły wypluwać na powierzchnię świata ludzkiego, stwory nie z tej ziemi. Wielkie ptaszyska o zakrzywionych dziobach i ostrych jak sztylety pazurach, oślizgłe, wężopodobne stworzenia, humanoidalne potwory czy całkowicie abstrakcyjne, olbrzymie kreatury. Ludzie jak to ludzie, gdy minął pierwszy etap szoku i paniki, zerwali się do kontrofensywy. Jako władcy świata, nie mogli przecież pozwolić na jego przejęcie i spustoszenie… I wiecie co? Jakże wielki był ich zawód i zaskoczenie, gdy konwencjonalna broń, z pomocą której wybijano się przez lata i z której posiadania byli tak bardzo dumni, okazała się być niemal nic nie warta w starciu z obcymi napastnikami. Wszystko zakończyłoby się tragicznie, gdyby nie oni. Przebudzeni, znani później jako Łowcy. Ludzie Ci, odkryli, że dzięki swoim nowo nabytym darom, są w stanie przeciwstawić się potworom. Gdy zażegnano konflikty w naszym wymiarze, pozostało wypróbować jeszcze jedną rzecz. Obdarowani zdolnościami ludzie wiedzieli instynktownie co mają robić, jakby jakiś głos przemówił do nich wszystkich na raz, nadając sens ich czynom. Dzieląc się na grupy, zanurzali się w pulsujących plazmą portalach by przekonać się, że po ich drugiej stronie czekają na nich różnorakie lokacje wypełnione diabelskimi pomiotami. Po oczyszczeniu danej lokacji z sił zła i pokonaniu naczelnej, bytującej tam istoty (tak zwanego Bossa), portal wypuszczał łowców, po czym błyskawicznie zanikał. Wszystko co działo się w portalowym „lochu”, całe doświadczenie – przypominało grę RPG. Śmiertelną grę RPG. Zbieranie zasobów z poległych wrogów, kopanie występujących w lokacjach minerałów, otrzymywanie specjalnych nagród za zabicie Bossa oraz nabieranie doświadczenia w wykorzystywaniu swoich umiejętności. Ciekawa koncepcja na funkcjonowanie świata, nie sądzicie? 🤔

To wszystko jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Od pojawienia się pierwszych bram, świat ludzki zostaje wciągnięty w bitwę między dobrymi oraz złymi Bóstwami. Staje się stawką i nagrodą. Polem bitwy. Bardzo szybko powstaje międzynarodowe stowarzyszenie łowców, zrzeszające ich gildie (czyli mniejsze, zbite formacje). Później, jak to w życiu. Jedni w pojawieniu się bram i potworów dostrzegają niesamowite zagrożenie, inni niesamowity zysk. Nie od dziś wiadomo, że na niczym nie kosi się tak wielkich pieniędzy, jak na masowym, ludzkim nieszczęściu. Obrazowo pokazują to chociażby historie konfliktów zbrojnych. Cóż więc się dzieje? Powstaje bardzo dochodowy biznes. Sklepy z magicznymi artefaktami, masowe reaktywowanie placówek zajmujących się kowalstwem, fabryki przerabiają obce surowce na przedmioty zwykłego użytku w wersjach premium… Powstają stowarzyszenia zrzeszające ludzi, którzy zajmują się rezerwowaniem bram dla poszczególnych gildii, najmują się tragarze magicznego ekwipunku, pod ekspedycje podpinają się złodzieje i mordercy. Każdy chce wykorzystać okazję na zarobek. Wszyscy chcą czerpać korzyści z niekorzystnej sytuacji, choć tyle sobie ulżyć, zażegnać część niepokoju. Łowców odtąd klasyfikuje się rangami. Od najsłabszych, mających rangę E, do najsilniejszych, noszących rangę S. Warto wspomnieć, że moc łowcy określona jest odgórnie, nie może (poza rzadkimi przypadkami, zwanymi „Drugim Przebudzeniem”) on urosnąć w siłę. Jedyne czego nabiera z czasem to wprawy w używaniu swoich zdolności do walki. Takimi samymi rangami, oznaczone zostają też materializujące się bramy do innych wymiarów i stwory, które się w nich ukrywają. Zasada jest dosyć prosta, jeżeli brama ma rangę E, można zakładać, że wszystkie stworzenia w środku, prócz Bossa, mają również rangę E. Boss natomiast w tym przypadku nie powinien mieć większej rangi niż D… chociaż jest to nadzieja wyjątkowo ułudna, jak opowiem Wam później. Musicie mi wybaczyć, jeżeli nie zrozumiecie mechanizmów działania każdej jednej rzeczy. Gdybym miał szczegółowo opisywać historię i jej wszystkie akcenty i smaczki, prawdopodobnie tylko prawdziwi fani, byliby w stanie to przeczytać. Dość więc koncentrowania się na świecie przedstawionym.Na opis i analizę czeka bowiem nasz bohater, SungJin-woo. 😎

 

Naszego głównego bohatera poznajemy jako słabego, acz bardzo inteligentnego łowcę najniższej rangi. Posiada on młodszą siostrę i matkę, która w wyniku tajemniczej choroby (zgrywającej się w czasie z pojawieniem się portali) tkwi w śpiączce. Sung stara się jak może by zarobić na jedzenie, studia siostry i opiekę szpitalną dla swojej mamy. W świecie łowców, nasz bohater jest odwrotnością legendy. Wszyscy wydają się znać go, z powodu jego wyjątkowo niskich umiejętności. Zmienić ma się to, kiedy wraz z grupą znajomych towarzyszy, wyrusza w głąb portalu rangi D. Nie byłoby to nic nadzwyczajnego w jego karierze, gdyby nie to, że podziemia, które kryły się w innym wymiarze, okazują się być tak zwanym „podwójnym lochem”. Podwójny loch to zjawisko, kiedy na jedną strefę międzywymiarową, nachodzi druga. Można więc rzec w tym konkretnie przypadku, że Sung wraz z innymi łowcami klasy C, D oraz B, trafił do portalu, który zawierał w sobie korytarz prowadzący do wymiaru klasy S, mimo posiadania ogólnej rangi D. Tragiczne wydarzenia, które rozgrywają się podczas uwięzienia grupy w lochu klasy specjalnej, skutkują śmiercią wielu osób, w tym ostatecznie, doprowadzają na jej skraj, także Sung Jin-woo… 🥹

Gdy uchodzi z niego ostatni oddech, Sung doznaje wizji. Tajemniczy system informuje go, że jego życie zaraz dobiegnie końca i czy w tym wypadku, nie chce przeżyć i zostać „graczem”. Bohater nie chce umierać, dostaje więc od systemu szansę na drugie przebudzenie, opierające się jednak na oryginalnych zasadach. Odtąd system towarzyszy Sungowi w każdej chwili. Dzięki jego instrukcjom i niezrozumiałemu działaniu, chłopak jest w stanie stale podnosić swój poziom (za który dostaje punkty, które można rozdzielać między statystyki takie jak żywotność, inteligencja, siła, zręczność i percepcja) umiejętności, nabywać mocy, zdobywać wyposażenie oraz wszelkiego rodzaju bonusy – i to wszystko wyłamując się ze schematów funkcjonowania świata, dotychczas nam przedstawionego. Dzięki opiece systemu, Sung bardzo szybko nabiera bojowego doświadczenia jak i fizycznej krzepy, większość nabytych punktów od systemu, przydziela do swojej siły. W związku z tym, jakie obiera poczynania i w jak szybkim tempie progresuje, jego fizjonomia zmienia się w znacznym stopniu. Staje się wyższy, dobrze umięśniony a jego rysy twarzy nabierają ostrości. 💪

W tym punkcie opowieści, Sung jest jeszcze mocno niepewny swoich nowych umiejętności. Cechuje go brak zaufania do swoich możliwości jak i obcego tworu, jakim jest system. Dopiero uczy się kontroli i obycia w nowej dla siebie sytuacji. Warto zauważyć jednak, że już na tym etapie, przekształceniu ulega jego osobowość. Narasta w nim ambicja i chęć eksperymentowania, której nigdy wcześniej nie przejawiał w takim stopniu. Potęguje się jego ciekawość do świata i uaktywnia potajemna chęć do tego by być szanowanym. Świadomość tego, że z pomocą tajemniczego panelu systemowego, niejako przeskakuje ograniczenia świata przedstawionego (jego poziom duchowej energii nadal pozostaje na poziomie rangi E, mimo przebytych zmian), daje mu nadzieję na osiągnięcie czegoś więcej i perspektywę na uzbieranie wystarczającej ilości pieniędzy, by móc wytworzyć lekarstwo dla swojej mamy. Od teraz, Sung stale się wzmacnia, nie tylko za pomocą treningów proponowanych mu przez system, ale także na własną rękę. Ukrywa jedynie fakt, że stał się o wiele silniejszy. Ukrywa go ze strachu, nie chce przyciągać uwagi innych i boi się, że zostanie niejako wykryty i prześwietlony, a co za tym idzie, straci szansę na szczęśliwe i spokojne życie ze swoją rodziną w komplecie. 🥺

Kolejna transformacja, która wpływa na Sunga w sposób bardzo wyrazisty i dramatyczny, eskaluje, gdy musi zabić on wrogich łowców. Zostaje do tego zmuszony przez system. Tajemniczy komunikat znów daje mu wybór… tym razem: zabij albo zatrzymam Twoje bicie serca. Możemy puryfikować się i raczyć pustymi przemyśleniami pozbawionymi faktycznej wartości, na temat tego, czy nasz bohater postąpił słusznie czy nie. Życie jest świętością, odbieranie go, jest czymś niewybaczalnym. Sam prywatnie uważam, że nawet za najcięższe zbrodnie przeciwko ludziom czy zwierzętom, nie mamy prawa być katami i odbierać cudzego życia. To droga łatwa i pozbawiona jakiejkolwiek wartości edukacyjnej. Jeżeli ktoś zasługuje na najwyższy wymiar kary, powinny być to przemyślane tortury, które w żadnym wypadku śmiercią się nie skończą, jak i nie pozostawią trwałego uszczerbku na zdrowiu psychicznym i fizycznym (tak by można było je co jakiś czas powtórzyć). Śmierć jest szybka, często bezbolesna, bezrefleksyjna. Za najcięższe przestępstwa powinno się płacić nie życiem a „duszą”. Wracając do Sunga po tej małej dygresji, nie możemy rozpatrywać jego czynu w kategoriach czarno-białych. Zabił by ratować siebie samego, gdyby mógł, pewnie oszczędziłby wrogów. Popełnione, wielokrotne morderstwo uczyniło go odtąd bardziej pragmatycznym, czujniejszym i oddalonym. Nie czuł się z tym dobrze, czemu nie wypada się dziwić. Uzyskał natomiast kolejne, ważne, życiowe doświadczenie – poczuł ciężar niemożliwych wyborów. Każdy kto zna ten ciężar, ten wie, że po prostu trzeba z nim żyć i ratować się myśleniem, że to co uczyniliśmy to była najlepsza z najgorszych decyzji. Od systemu, Sung dostał natomiast cenną nagrodę. Umiejętność zalania wroga rządzą krwi, tym samym przytłoczenia go swoją aurą do tego stopnia, by przez parę chwil stał się niezdolny do walki. 😅

Ostatnią ważną lekcję, którą dostał Jin-woo z tych, które mogę opowiedzieć nie wkraczając zbyt daleko w choćby te ogólnikowe spojlery, jest waga gniewu w słusznej sprawie i śmierć odzyskanych towarzyszy. Sung już wcześniej stracił towarzyszy, w czasie, zanim sam został przywrócony do życia przez system. Nie byli to jednak na tamten moment ludzie, do których żywił specjalnie życzliwe czy mocne uczucia. Ot łowcy, których znał z widzenia, nikt specjalnie dla niego istotny. Tym razem jednak było inaczej, ponieważ zginęli jego towarzysze, których już raz niemal stracił a co do których czuł całą gamę emocji - od złości, rozgoryczenia i pretensji, po sympatie, zrozumienie i życzliwość. Gdy w końcu rozprawił się ze źródłem zguby tych ludzi, coraz mocniej zaczęło do niego docierać kim się stał i jaki wciąż się staje. Świadomość mocy, chęć dążenia dalej i drążenia skały jako samotna kropla, wybuchła w nim całą gamę emocji, głównie tych negatywnych. Strata ludzi, których znał i których istotnie było mu żal, wpędziła go w jeszcze większą determinację zorientowaną na cel, jakim było stać się dostatecznie silnym by zdobyć recepturę i środki na lek dla matki. Nie wiedział jeszcze co prawda do jakiego stopnia zmienią go kolejne wydarzenia i gdzie zaprowadzi go droga, którą zmuszony był podążyć jako niewolnik i jednocześnie ulubieniec systemu. My też, tak jak Sung Jin-woo, często przemy do przodu wiedzeni przekonaniami i schematami, które narzuca nam odgórnie system (chociażby w postaci norm społecznych). Bardzo często mamy świadomość i dostajemy przeróżne przesłanki, że jeżeli nie będziemy posłuszni temu co nami steruje i wyłamiemy się z tego, staniemy się tym samym bezbronni i skończymy pewnie marnie. Nie wiemy jednak czy tak będzie w istocie, natomiast boimy się zaryzykować. Bo co się stanie, jeżeli odliczanie dobiegnie końca i nasze serce stanie na zawsze? 🫣

 

Trzymajcie się Kochani,

Wasz Tester Doświadczeń


Medytacja - po co? Na co? Jak?

  Dzień Dobry Kochani,   W dzisiejszym tekście poruszę temat medytacji, wplatając przy tym kawałki mojej własnej z nią historii. Myślę, ...