Cześć Kochani,
chyba nadszedł czas na dalsze poruszenie przeze mnie tematów związanych z uzależnieniem od substancji psychoaktywnych – przy okazji, będzie to kolejna okazja do spowiedzi.
Dzisiaj zajmijmy się moim „ulubioną”
substancją zmieniającą świadomość, amfetaminą. Nie będę wam opisywał
chemicznych właściwości ani składu tego proszku, po takie info zapraszam na
jakąkolwiek stronę internetową poruszającą jego temat. Ja skupić się chce na
jak najlepszym przytoczeniu Wam czytelnicy, czym właściwie jest ta substancja
dla naszego organizmu i jak odbierana jest przez nasz mózg. Ponad to, opowiem
Wam historię, która wyjaśni, w jakich okolicznościach zażyłem po raz pierwszy i
czemu chciałem więcej.
Zaczynajmy.
Z amfetaminą pierwszy raz miałem do czynienia w drugiej klasie gimnazjum.
Wszystko przy okazji szału na dopalacze. Rówieśnicy z mojego bliskiego
otoczenia, nie omijali żadnej okazji do zakupienia sobie jakiś środków, dzięki
którym będą mogli się wychillować, bądź pobudzić. Ja byłem oczywiście taki sam,
odkąd zacząłem palić marihuanę rok wcześniej, mój stosunek do narkotyków stał
się mocno liberalny, miałem ciągłą chęć do eksperymentowania z nowymi środkami
i życiem „na luzie”. Każda okoliczność do zażycia, była tą właściwą. Czy to w
szkole, czy to w domu, czy to podczas pobytu na podwórku. Jedynym ważnym
elementem było posiadanie przy sobie kropli do oczu, gdyż większość środków w
jakiś sposób drażniła spojówki. No, ale niekiedy nie dało się ukryć wielkości
źrenic, to też był istotny problem, z którym się mierzyłem, chcąc pozostać
niewykrytym przez rodzinę czy nauczycieli.
Wracając do tematu, amfetaminę pierwszy
raz wziąłem, jako zamiennik pewnego proszku, który regularnie lądował w moich
nozdrzach - cocolino. No i co tu powiedzieć dużo? Spodobało mi się, wręcz
cholernie mi się spodobało. Cocolino powodowało bardzo duży wyrzut serotoniny i
dopaminy do mózgu, człowiek zatracał się w euforii i energii do stopnia pewnego
rodzaju dysocjacji – było jej tyle, że nie istniał sensowny sposób na jej
rozładowanie. Biegi, pompki, wygłupy, akrobacje, zapasy, chodzenie w jedną i
drugą stronę – nic z tego nie przynosiło ukojenia, do momentu zejścia efektu –
następowało to zaś, po godzinie do dwóch od przyjęcia pierwszej dawki. Wiadomo,
że z czasem człowiek się uodparniał i był w stanie się kontrolować, ale
cocolino było po prostu mocne, cholernie mocne i ciężko było dobrać odpowiednią
działkę. Z amfetaminą było inaczej, kiedy jej spróbowałem, poczułem czystą
energię – niezakłóconą poczuciem odrealnienia, nadmiarem euforii czy uczuciem
jakby serce miało mi zaraz eksplodować z podniecenia. Amfetamina układała w
głowie zamiast robić w niej totalną sieczkę, nie powodowała też aż tak silnych
efektów odstawiennych i bezpośrednio związanych z high’em. Szczękościsk był
słabszy, potliwość nieco wyższa, odruchy mięśniowe stabilniejsze, sztywność
mięśni słabsza, gałki oczne nie próbowały wyskoczyć z czaszki… No i długość
trwania – nie godzina, a sześć, które następnie przechodziły w delikatny zjazd,
nadal nacechowany pierwotnym efektem, który trwać potrafił do kolejnych ośmiu,
czy nawet dwunastu godzin – oczywiście na początku.
Jak widzicie Kochani, dla ćpuna, którym
byłem, był to narkotyk idealny – jedyne, co uratowało trochę mój mózg w tamtym
okresie, to dostępność tego środka. Dopalacze szybko zostały zakazane przez rząd
a do amfetaminy nie miałem dobrych kontaktów, więc pozwalałem sobie na nią od
święta. Na poważnie w jej objęcia wpadłem pod koniec liceum, kiedy udało mi się
zawrzeć parę znajomości, blisko mojego miejsca zamieszkania. Od tamtej pory, do zdobycia białej damy dzieliło mnie pięć minut piechotą w najlepszym razie, w
najgorszym, trzydzieści.
Amfetamina niezwykle szybko
powszednieje, o wiele szybciej niż zioło, jeżeli tylko dać jej na to szansę.
Wstanie do pracy bez kreski? Niemożliwe. Pójście do pracy bez kreski?
Impossible. Wytrzymanie ośmiu godzin w pracy bez kreski? Amoueli. Wysiedzenie
po pracy przed komputerem czy wyjście do znajomych bez kreski? Unmöglich. Także
widzicie, ten biały proszek bardzo szybko stał się nie tylko elementem mojego
życia, ale jednym z jego filarów. Idealny do pracy, idealny do grania, idealny
do nauki, idealny do znajomych – prawdziwa doskonałość. A co się stawało w tym
czasie z moim ciałem? Schudłem w „szczytowej” formie piętnaście kilo, dorobiłem
się ropnych wyprysków na skórze od potu, zniszczyłem sobie doszczętnie żołądek
i podrażniłem jelita, pokruszyłem zęby, osłabiłem kości i zdeformowałem
śluzówkę nosa. Ponad to, z powodu ogromnego długu snu, który zaciągałem tydzień
w tydzień, przesypiając dwa, trzy dni w tygodniu – zacząłem miewać psychozy i
przywidzenia. Wychodząc na miasto odczuwałem stały lęk i miałem wrażenie, że
każdy na mnie patrzy, każdy szepta na mój widok. Stopniowo przestawałem wierzyć
nie tylko sobie, ale też wszystkim w około, nawet tym, którym zawsze ufałem. Stałem się również naiwny jak dziecko, łykałem wszystko jak pelikan, zaś kiedy
siedziałem sam ze sobą, każdy cień i każdy dźwięk, wydawały się obce i
zagrażające.
Amfetamina zbiera ogromne żniwo, w
bardzo szybkim czasie przesuwa granice dalej i dalej, zaś początkowe eksplozje
energii i motywacji, zostają zamienione na jedyną deskę ratunku od potwornego
zmęczenia, niechęci, melancholii, smutku i pożerającego napięcia. Znam wielu
ludzi, którym ta substancja wyrządziła niemałe szkody i wciąż nie mogą uwolnić się od jej
widma.
To na tyle w tym temacie. Pozdrawiam Was
Kochani.
Tester Doświadczeń.